Znamy się osiem lat. Podczas rozmowy przez Skype mamy wrażenie, że żadna z nas się nie zmieniła, tylko dziwnym trafem mamy ocean nieprzegadanych historii do przepłynięcia, zanim dotrzemy na wyspę „Polarniczki”. Czas stanął w miejscu, znów jest lipiec 2012. Lilka, wtedy Keslinka-Nawrot, kończy swoje zimowanie w ramach 34. Wyprawy Polarnej IGF PAN, a ja, wtedy Bożek-Andryszczak, przejmuję od niej obowiązki na stanowisku administratora bazy na Spitsbergenie nad fiordem Hornsund.
– Jak długo jesteście małżeństwem?
Dom pod biegunem. Gorączka (ant)arktyczna, s. 37
– Jakiś rok.
– To niewiele.
Stoimy z Lilką w mesie. Jest trzecia nad ranem, ale za oknem jasno jak w dzień. Bo jest dzień, tyle że polarny. W mesie powoli kończy się jedna z imprez pożegnalno-powitalnych, uczestnicy rozchodzą się do pokoi.
Ze szklanek o grubym dnie pociągamy ostatnie łyki drinków. To jest jeden z tych momentów, kiedy ma się ochotę otworzyć przed drugą osobą, choćby i do niedawna zupełnie obcą.
– Dbaj o prywatność, swoją i Piotra – radzi na odchodne Lilka. – Koledzy czasami będą zadawali niewygodne pytania.
Tak opisałam jedną z naszych rozmów z Lilką w swojej pierwszej książce. Starsza o rok i jedno zimowanie była dla mnie wyrocznią. Starałam się zapamiętać każdą jej radę, rzuconą w wirze przekazywania obowiązków i parodniowego rozgardiaszu, kiedy jedna wyprawa wracała do Polski, a druga rozlokowywała się w nowym miejscu.
Przypominam jej tę rozmowę. Kwituje: „To była taka rada, której sama sobie chciałabym udzielić przed zimowaniem”.
Po ośmiu latach mamy na tyle doświadczenia i dystansu, że w niektórych polarnych tematach rozumiemy się bez słów.
Lilka jest rodowitą gdańszczanką. Ukończyła studia na Uniwersytecie Gdańskim, zrobiła doktorat w Katedrze Zoologii Kręgowców w zakresie ekologii polarnych gatunków ptaków.
Zazwyczaj przedstawiam się jako ornitolog, czasem jako ekolog. Od kilku lat pracuję jako specjalista ornitolog przy ocenach środowiskowych dla różnych inwestycji. Głównie są to farmy wiatrowe na Bałtyku i Morzu Północnym dla Duńskiego Instytutu Hydrologicznego, który również ma filie w Polsce. Oprócz tego jestem przewodnikiem, prowadzę wycieczki dla kanadyjskiej firmy na Antarktydzie i w Arktyce. Jest to związane z tym, że cała moja dotychczasowa praca naukowa odbywała się w Arktyce na Spitsbergenie.
Fragment rozmowy z Lilianą Schönberger
Praca w międzynarodowym środowisku i mieszkanie od trzech lat w Szwajcarii spowodowały, że określenie „polarnik” Lilce zwyczajnie nie brzmi. Nasuwa skojarzenia ze Scottem, Amundsenem, zupełnie inną ligą osób związanych z badaniem regionów polarnych. Język angielski wygodnie rozwiewa wątpliwości lingwistyczne na rzecz polar guide lub scientist.
Pierwszy wyjazd na Spitsbergen trafił się Lilce po trzecim roku studiów. Znienacka. Był ktoś potrzebny do badania ptaków. Zachwytowi i radości towarzyszyła trzeźwa myśl – sprawdzić na mapie, gdzie leży ten Spitsbergen. To był 2007 rok.
Potem był 2008, 2009 i 2010 rok – sezon po sezonie; najpierw zbieranie danych do pracy magisterskiej, potem do doktoratu. A po czterech latach, które Lilkę wciągnęły zupełnie w Spitsbergen, przyszło zimowanie w ramach 34. Wyprawy Polarnej IGF PAN w Polskiej Stacji Polarnej Hornsund, gdzie pracowała jako administrator bazy i edukatorka w projekcie Eduscience. Kierownikiem wyprawy był ówczesny mąż Lilki, Adam Nawrot.
Łączenie życia prywatnego z zawodowym przez okrągłą dobę i cały rok to wyzwanie. W dodatku, kiedy jest się postrzeganą jako „żona szefa” mimo wykonywanej pracy. I to często w większym wymiarze, niż trzeba.
To nigdy nie będzie normalne. Tam nie będzie balansu. Nie ma co ukrywać, że kiedyś nastąpi cud i uda się znaleźć odpowiedniego kierownika z właściwą żoną i wtedy wszystko będzie wspaniale. I że będą pary, które nigdy się nie pokłócą. Nie da się. To jest życie i to są ludzie. Jedyne, co może pomóc, to pamiętać, że każdy ma swoją historię, obawy. I szanować się nawzajem.
Fragment rozmowy z Lilianą Schönberger
Doświadczenie z zimowania przydało się Lilce podczas pracy z turystami – na małej przestrzeni statku, w trudnych warunkach pogodowych, z dala od domu. Pozwoliło też zrozumieć jedno – kiedy odpuścić. Bo podobnie jak można jeździć z zimowania na zimowanie, tak można się zatracić w transferach z rejsu na rejs, gdzie główną zmienną są twarze ludzi, za których się odpowiada jako przewodnik.
– Moi znajomi ze statku byli na mnie źli, kiedy zrobiłam sobie roczną przerwę i zaczęłam pracować stacjonarnie.
Fragment rozmowy z Lilianą Schönberger
– Dlaczego?
– Dlatego że robię coś innego. Wpadli w rytm, z którego już nie można wyjść. Zimowania są bardzo podobne.
W przerwie Lilka nauczyła się niemieckiego, zaczęła studiować planowanie przestrzenne w Zurychu. Czas ucieka, szkoda go marnować. Od 2018 roku jest szczęśliwą mężatką i każdą chwilę chce przeżywać tu, nie tam. Dlatego wie, że nie pojedzie na kolejne zimowanie.
Po obronie doktoratu w 2016 roku, rok po rozwodzie, wyszłam i zostawiłam katedrę, książki (ciągle tam są, jeszcze się nie wyniosłam). Dopiero wtedy zamknął się dla mnie rozdział „polskiej polarystyki”…
Fragment rozmowy z Lilianą Schönberger
Do Hornsundu Lilka wróciła latem 2019 roku. Na mgnienie oka – była w pracy, 24 godziny na dobę z turystami. Stację widziała z odległości niecałych dwóch kilometrów.
To było tak blisko i tak daleko. Dużo ludzi się pytało: „Jak się czujesz?”. Określiłam to tak, jakbym wracała do domu rodzinnego, ale mogła usiąść tylko na schodku przed wejściem albo stać w ogródku, przed furtką. To było smutne.
Fragment rozmowy z Lilianą Schönberger
Kończymy rozmowę. Lilka chce podlać sałatę w swoim ogródku, na mnie czekają ziemniaki w kuchni. Bo puree mi akurat pasuje do ryby, którą za chwilę będę smażyć. Życie toczy się dalej.
Liliana Schönberger jest jedną z bohaterek książki „Polarniczki. Zdobywczynie podbiegunowego świata”.
Podoba Ci się projekt Polarniczki? Jeżeli uważasz, że warto go wspierać, zapraszam na profil projektu w serwisie Patronite. Dziękuję!