Gdynia, ale na obrzeżach – do osiedla wiedzie gruntowa droga, las w zasięgu wzroku. I czworonogi też są – w progu witają mnie Lola i Zuza, mieszańce shih tzu i maltańczyka. Na Sarnim Uroczysku w Krakowie i zwierząt, i zieleni też nie brakowało; w dodatku z pobliskiego Lasku Wolskiego dochodziło porykiwanie lwów, mieszkańców ogrodu zoologicznego. Anna Puchalska-Żelewska, artysta plastyk, córka Włodzimierza, znanego fotografa przyrody, od trzech lat mieszka w Trójmieście. I tylko dziwi się, że przeprowadziła się tak późno, bo nad morzem jest zdecydowanie lepsze powietrze.
Robiliśmy przed wyprawą do Stacji Arctowskiego badania w Wojskowym Instytucie Medycyny Lotniczej. Akurat trafiłam na kardiologa, który badał pani ojca. Opowiadał: „Był tu kiedyś taki jeden, któremu napisałem, że nie powinien jechać, bo ma problemy z sercem”. Pytam: „Pan Puchalski?”, a on: „Tak. Pojechał i widzi pani, nie wrócił”.
Fragment rozmowy z Anną Puchalską-Żelewską
Włodzimierz Puchalski był uczestnikiem III wyprawy do Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego na Wyspie Króla Jerzego w Antarktyce. Marzył, żeby nagrać film o pingwinach, a decyzję o wyjeździe podjął mimo 70 lat i problemów z sercem. Planowany materiał miał być, w odróżnieniu od pozostałych filmów, kolorowy.
Zmarł 19 stycznia 1979 roku tuż przy pingwinisku. Śmierć była nagła – ani jego asystent, Ryszard Wyrzykowski, ani koledzy ze stacji nic nie mogli zrobić.
– Pamiętam, że jeszcze rozmawiałam z tatą w moje urodziny [12 stycznia, przyp. DB], bo dzwonił. Opowiadał, że złapał na statku świerszcza, którego trzymał w słoiku, ale owad umarł. Tata mówił, że to już koniec, bo skoro świerszcz umarł, to chyba przyjdzie też czas na niego. Myślę, że gdy ojciec wyjeżdżał z domu, przeczuwał, że już nie wróci. Wszystko w domu pozostawił w porządku; były też listy, w których było opisane, co należy robić w razie jego śmierci.
Fragment rozmowy z Anną Puchalską-Żelewską
Wzgórze, na którym pochowano Puchalskiego, do dziś nosi jego imię. Zdobi je krzyż wykonany przez krakowskiego rzeźbiarza Bronisława Chromego. Przywiozła go w 1980 roku Alana Puchalska, druga żona Włodzimierza. W rocznicę śmierci fotografa i Dzień Zaduszny uczestnicy kolejnych wypraw pracujących w Stacji Arctowskiego zapalają tam znicz – znak pamięci.
– Miałam niesamowite, cudowne dzieciństwo. Musiało to być widoczne na zewnątrz, bo wszyscy mi zazdrościli. Byłam dziewczynką, która za bardzo nie mogła po powrocie z wakacji powiedzieć, gdzie była. Nie mogłam mówić, że byłam za kręgiem polarnym czy w Jugosławii.
Fragment rozmowy z Anną Puchalską-Żelewską
Rodzina, w której wychowała się pani Anna, była artystyczna. Ojciec – podróżnik i fotograf, który sam wywoływał swoje zdjęcia w domowej ciemni, matka – artystka malarka. Córka poszła w jej ślady – ukończyła krakowskie liceum plastyczne na kierunku dekoracji wystaw sklepowych, zajęła się grafiką. W ich domu bywali muzycy, artyści z Piwnicy pod Baranami – ludzie nietuzinkowi, z pasjami.
Ojciec pojawiał się w życiu rodzinnym okresowo – pomiędzy kolejnymi wyjazdami. Wtedy było święto.
– Kiedy tata wracał, to czuć było, że uwielbia mnie ponad życie. Jak tylko przyjeżdżał, to nie odstępowałam go na krok. Bardzo często nie chodziłam do szkoły, bo mnie zwalniał. Chodziliśmy do lasu, zoo; jeździliśmy w przeróżne ciekawe zakątki Polski i świata. Tata zawsze był bardzo dobrze przygotowany do takich wyjazdów.
Fragment rozmowy z Anną Puchalską-Żelewską
To dlatego pani Anna jako mała dziewczynka nigdy nie bawiła się lalkami – wolała strzelać z procy, wspinać się na drzewa, zakradać się do starych składzików. Chłopczyca, której tata od małego wpajał, że „kobieta zawsze musi mieć przy sobie scyzoryk”.
Włodzimierz Puchalski uczestniczył w trzech wyprawach polarnych – w 1957 i 58 na Spitsbergen razem ze Stanisławem Siedleckim, założycielem polskiej stacji nad fiordem Hornsund, i w 1979 roku na Wyspę Króla Jerzego w Antarktyce. Tej ostatniej.
Pani Anna nie przejęła po nim polarnego bakcyla – kiedy miała jakieś trzynaście lat, tata wziął ją i mamę w podróż śladami swoich spitsbergeńskich wypraw. Najdalej dotarli do Tromsø.
– Tata bardzo dobrze się czuł w zimnym w przeciwieństwie do mnie i do mamy, która miała rodzinę pochodzącą gdzieś z Jugosławii, z Włoch. Zawsze chciałam mieszkać nad morzem, ale nie przypuszczałam, że wyląduję nad zimnym.
Fragment rozmowy z Anną Puchalską-Żelewską
Ale w przyrodę panią Annę zawsze ciągnęło. Kiedy rozmawiamy w lutym 2020 roku, za parę miesięcy planuje przeprowadzić się do małej miejscowości na Kaszubach.
Podoba Ci się projekt Polarniczki? Jeżeli uważasz, że warto go wspierać, zapraszam na profil projektu w serwisie Patronite. Dziękuję!
Piekny reportarz.Odwiedzilem Grob Wlodzimierza Puchalskiego jak uczestnik 27 wyprawy do Arctowskiego gdzie spedzilem rok….i pamietam dobrze maja ulubiona ksiazke ,album „Puszcza ” dla mnie jako wowczas malego chlopca byl to nieopisany skarb..moglem ogladac te zdjecia calymi dniami po to aby zaczac od nowa nastepnego dnia..mysle ze Pan Wlodzimierz poprez ten album zaszczepil milosc do przyrody we mnie …do dnia dzisiejszego kazdy dzien to dla mnie nowa porcja piekna tej ziemii ..mieszkam od lat w Australii ..wczesniej jak Pan Wlodzimierz bylem dwa razy w Arktyce i raz na Antarktydzie…pamietam dobrze ten grob….piekna historia zycia…dziekuje
Ja również bardzo Panu dziękuję za podzielenie się swoimi wspomnieniami. Pozdrawiam Pana serdecznie!
Pana Włodzimierza Puchalskiego poznałem na statku „Antoni Garnuszewski” w drodze na Stację Arctowskiego razem z 3 Wyprawą PAN 1978-1979. Któregoś dnia poprosiłem Go o naukę robienia dobrych zdjęć. Pamiętam do dziś parodniowe ćwiczenia, jak stabilnie trzymać oburącz aparat fotograficzny i tę zasadę nr. 1 „dobrego zdjęcia”. Aby się odwdzięczyć za te nauki pomagałem Mu na Arctowskim w noszeniu licznego sprzętu fotograficznego oraz często udostępniałem mój pokój w tzw. „Samolocie”, w którym opracowywał swoje komentarze i przygotowywał nowy sprzęt potrzebny następnego dnia do pracy w terenie. Nie miał bowiem dobrych warunków do pracy, gdyż mieszkał z 2 metrowym asystentem Wyr,ykowskim w przyczepie kampindowej do „Malucha”. Byłem wraz lekarzem Józiem Domaszukiem przy zgonie Pana Włodzimierz oraz w małej grupie przygotowującej trochę i pogrzeb. Zapomocą lutownicy na desce wypaliłem tablicę nagrobną. Dostąpiłem też honoru niesienia Trumny na barkach 6 Poolarników Antarktycznych do miejsca pochówku na wzgórzu nieopodal Stacji Arctowskiego. Podobno pierwszy krzyż z tablicą nagrodą został przywieziony do Krakowa i umieszczony w przedsionku Kościoła O. Kapucynów. Dodam jeszcze, że opis z pierwszej ręki z kolorowymi zdjęciami z pogrzebu ukazał się w „Przekroju” zaraz po powrocie do kraju w roku 1980. Należy dodać, że po tym artykule nadano imię Włodzimierza Puchalskiego kilku szkołom w Polsce, a na uroczystości zostałem zaproszony jako naoczny świadek.
Cały dokładny opis ww zdarzeń znajduje się w moich książkach pt. „Introspekcje Antarktyczne” oraz „Syndrom Zimowników Antarktycznych* oraz w filmie pt. ” Syndrom Zimowników”.
Uczestniczyłem w tej samej wyprawie co Pan Włodzimierz PUCHALSKI starszy pan mówiący piękną wschodnią polszczyzną,Pan godny szacunku którego obserwowałem z zachwytem siedząc przy stole na wspólnych posiłkach,zachwycałem się jego opowiadaniami z przeżyć z wypraw i wykonywanej pracy obserwatora i fotografika życia zwierząt.Bardzo polubiłem tego starszego Pana który po posiłku idąc do swojej mieszkalnej przyczepy marki Niewiadów dokarmiał lecące nad nim do samej przyczepy ptaki nazwane „skuły”Pamiętam śmierć i pogrzeb Pana Włodzimierza ,pamiętam Pana prof.Krzysztofa Birkenmajer którego zauważyłem na wzgórzu samotnie kopiącego grób dla Pana Włodzimierza ,pomyślałem ,jaka więź łączy tych Panów,żal otoczyła wówczas nas wszystkich, asystent Rysio Wyrzykowski i dr Józef Domaszuk nie zdołali uratować tego zacnego Pana,szkoda a mogliśmy jeszcze wiele skorzystać z wiedzy i doświadczeń tego Pana.Z wyrazami szacunku dla Rodziny Pana Włodzimierza Puchalskiego.
Bardzo Panu dziękuję za piękny wpis. Niestety Pani Anna Puchalska-Żelewska opuściła nas na początku tego roku, pogrzeb odbył się 5 stycznia. Cieszę się, że było mi dane Ją poznać… Serdecznie Pana pozdrawiam i życzę dużo zdrowia!
Ze smutkiem i łzą w oku przyjąłem tę smutną wiadomość ,myślałem że córcia Pana Włodzimierza odczyta moje miłe wspomnienie o jej Kochanym Ojcu którego mieliśmy zaszczyt parokrotnie śmigłowcem przewieź w miejsce jego czynności zawodowych w rejonie stacji. Dziękuję życząc zdrowia i wytrwałości w podtrzymywaniu historii ludzi nauki i kultury.
Myślę, że Pani Anna już o wszystkim wie, również o naszych dobrych słowach, które chcieliśmy przekazać, ale nie zdążyliśmy. Bardzo Panu dziękuję za życzenia, łączę moc serdecznych życzeń!
Czy wiadomo, gdzie została pochowana?
Na Cmentarzu Salwatorskim w Krakowie.