„Marzy mi się, żebyśmy nie mylili opinii z naukowymi faktami” – Agata Buchwał

Doktor Agata Buchwał jest adiunktem w Pracowni Badań Kriosfery na Wydziale Nauk Geograficznych i Geologicznych Uniwersytetu imienia Adama Mickiewicza. Do tej pory uczestniczyła w ośmiu wyprawach letnich do stacji polarnej UAM w Petuniabukcie na Spitsbergenie.

W latach 2015-2020 była kierownikiem międzynarodowego zespołu badawczego, zapoczątkowanego w ramach stypendium Fulbrighta na University of Alaska Anchorage. W tym czasie badacze zebrali i opracowali dwadzieścia trzy chronologie słojów rocznych krzewinek pochodzące z Alaski, Arktyki Kanadyjskiej, Grenlandii, Spitsbergenu i Syberii. Na ich podstawie stwierdzono, że istnieje związek pomiędzy kurczeniem się pokrywy lodowej w Arktyce a zmianami klimatycznymi i warunkami wzrostu krzewinek tundrowych.

Kiedy spotkałyśmy się czerwcu 2020 roku, próbowałyśmy sobie wyobrazić, co by było, gdyby na poznańskim Placu Wolności wyrosły nagle krzewinki tundry i jakiej by były wysokości.

Daga Bożek: Czy można powiedzieć, że jesteś dendrologiem polarnym?

Agata Buchwał: Tak, ale z małą poprawką – jestem dendrochronologiem. Istotna jest dla mnie chronologia, badam tendencję wzrostu karłowatych drzew Północy, jak nazywam krzewinki. Interesuje mnie pogranicze geografii i biologii, czyli interakcje świata ożywionego z nieożywionym, a dokładnie to, jak roślinność tundrowa, na przykład karłowate brzozy i wierzby, reagują na zmiany klimatu.

D. B.: Z punktu widzenia laika jest to fascynujące. Dendrologia kojarzy się z tym, co widać za oknem, czyli drzewami. To musi robić wrażenie, gdy ktoś, kto nigdy nie był w rejonach polarnych, słyszy, że jeździsz do Arktyki badać karłowate, ale jednak drzewa. Z jakimi reakcjami się spotykasz?

A. B.: Głównie z niedowierzaniem. Wtedy odpowiadam: „Musisz położyć się na tundrze, żeby zobaczyć las”. Rzeczywiście, dziesięcio-piętnastocentymetrowe krzewinki na Spitsbergenie są ledwie widoczne. Ale w niskiej Arktyce, południowej Grenlandii czy na Syberii, taki las podczas leżenia może nas zakryć, bo tamtejsze krzewinki sięgają do metra wysokości, a nawet wyżej. To jest ta różnorodność strefy ożywionej Arktyki!

D. B.: Jadłaś grzyby, które rosną w tundrze?

A. B.: Zależy które. Na północy Alaski rosną koźlaki, które ludzie zbierają i suszą. Wyglądają tak samo jak u nas. Wtedy sprawdza się powiedzenie, że istnieje las, w którym grzyby są większe od drzew. Grzybów blaszkowych, które występują głównie na Spitsbergenie, nie jadłam, ale moi koledzy tak. Żyją do dziś i polecają. (śmiech)

D. B.: Dla osób, które wracają z Arktyki, widok wysokich drzew bywa niepokojący. Jak jest u Ciebie?

A. B.: Kiedy wracam do Polski, często zastanawiam się, co karłowaty las z Północy powiedziałyby drzewom w naszej strefie umiarkowanej, czy znalazłyby wspólny język. Las, który przez osiem-dziewięć miesięcy na Północy ma „zamrożony metabolizm”, jest pozornie nieaktywny, a który wypracował niezwykłą strategię adaptacyjną. Co krzewinki z Północy komunikowałyby drzewom w naszej strefie klimatycznej? Tutejsze drzewa mają niemal wszystko – długi okres wegetacyjny, dostępność substancji odżywczych, światła, wody – choć i z tym bywa już problem.

D. B.: W dodatku arktyczny las może być starszy. Jak się liczy jego wiek?

A. B.: Niemalże tak samo jak naszego lasu. W Arktyce pobieramy całą krzewinkę, ścinamy ją na mikroskopowy plaster, zabarwiamy, żeby kontrasty barwników uaktywniły granicę przyrostu, i liczymy słoje. Są one takie same jak u naszych drzew, tylko w mikroskali.

D. B.: Ile lat miało najstarsze drzewo, z którym pracowałaś?

A. B.: Mamy plaster karłowatego jałowca z południowo-zachodniej Grenlandii, którego wiek to ponad dwieście trzydzieści lat. Podobne okazy, a właściwie już o sto lat starsze, są w kolekcji z ostatniego roku. Pochodzą z północy Szwecji. Pobrane zupełnie przypadkiem – akurat byłam na urlopie i miałam piłę ręczną na podorędziu. Cały czas się ekscytuję tą zdobyczą.

D. B.: Myślisz, że las arktyczny ma swoje duchy opiekuńcze, takie polarne driady?

A. B.: Świetnie pytanie! Myślę, że odpowiedź znaliby Wikingowie albo inne ludy Północy. Jako „twardy naukowiec” wiem, czego drzewa potrzebują do życia. Jeżeli coś dodatkowo nad nimi czuwa, to na pewno jest dobrze.

D. B.: Zwłaszcza w takich warunkach! (śmiech) Zawsze chciałaś zajmować się badaniami regionów podbiegunowych?

krzewinka tundrowa
Krzewinka tundrowa – wierzba polarna, centralny Spitsbergen, fot. A. Buchwał

A. B.: Pierwszą styczność z treściami polarnymi zdobyłam dopiero na UAM. Na studiach doktoranckich zapytano mnie, czy chcę pojechać na Spitsbergen jako osoba współorganizująca konferencję w ramach Międzynarodowego Roku Polarnego. Pamiętam do dzisiaj, co powiedziałam: „Nie, bo muszę dokończyć badania terenowe na Babiej Górze”. Wtedy profesor Małgorzata Mazurek, prezes Stowarzyszenia Geomorfologów Polskich, wzięła mnie na „poważną rozmowę”. Powiedziała, żebym to przemyślała, bo to życiowa szansa, która otworzy mi oczy jako przyrodnikowi, geomorfologowi i geografowi. Poszłam za jej radą i potem nie mogłam się nadziwić swojej pierwotnej reakcji.

D. B.: Jakie były Twoje pierwsze wrażenia w Arktyce?

A. B.: Chciałam zmierzyć się z ekstremalnym klimatem arktycznym, a okazało się, że latem na Spitsbergenie mogę chodzić nawet w sandałach. (śmiech) Jednak dopadł mnie bakcyl polarny. To było lato 2007 roku.

D. B.: Co jeszcze zapamiętałaś?

A. B.: Zapach fiordu w Longyearbyen i oceaniczne, polarne powietrze. Niesamowite doznanie! Wspaniały był pierwszy spacer po tundrze. Byłam w butach trekkingowych z twardą podeszwą, ale czułam miękkość. To była wilgotna, mszysta tundra.

D. B.: Czego Ci najbardziej brakowało (brakuje) tutaj, kiedy stamtąd wracasz?

A. B.: Przestrzeni, surowości i szczerości. I w otoczeniu, i w ludziach. Świetnie opisuje to jedno angielskie słowo – raw. Północ jest surowa, ale w tej surowości jest prawdziwość, przestrzeń, światło, skala barw zupełnie inna niż u nas. To geograficzne oddzielenie Arktyki od kontynentu daje przyzwolenie na swobodny przepływ myśli, głębszy oddech, spojrzenie w głąb siebie.

D. B.: Wśród kobiet jeżdżących na wyprawy do stacji UAM na Spitsbergenie uczestniczyłaś w największej liczbie ekspedycji. Czujesz się jak liderka?

A. B.: Zupełnie nie. Staram się natomiast inspirować innych, cenię sobie prelekcje w szkołach. Być może dzięki temu w przyszłości będziemy mieli więcej badaczy regionów polarnych.

D. B.: Czy podchodzenie do pracy w regionach polarnych pod kątem płci ma jakikolwiek sens? Rozmawiasz o tym z uczniami, studentami?

A. B.: Nie przykładam wagi do płci, szczególnie w przypadku zawodu naukowca. Widzę jednak przewagę mężczyzn na Północy. I przyznam, że lepiej się czuję, gdy w ekspedycji jest doświadczony mężczyzna, który potrafi tak jak ja obsługiwać broń, ale jednak to on będzie ją niósł i obserwował otoczenie (patrz: niedźwiedzie polarne na horyzoncie), a ja w tym czasie mogę zrywać krzewinki.

D. B.: A co z parytetami? A może lepszy jest model „umiesz – jedziesz”?

A. B.: Świetnie to nazwałaś. Liczą się osoby z doświadczeniem. Nieważne, czy to są kobiety, czy mężczyźni. Wszystko weryfikuje praca w terenie i w grupie zadaniowej.

D. B.: Regularnie jeździsz do Arktyki. Czy coś Ci w tym czasie umyka w rzeczywistości, którą zostawiasz?

A. B.: Bardzo dobre pytanie. Myślę, że tak. Człowiek powoli stał się outsiderem dla rodziny, a dla znajomych wydaje się egzotyczny. Nie analizowałam tego, ale z perspektywy widzę, że wyjazdy dodały mi pewną etykietkę. Przyznaję jednak, że nie zmieniłabym nic.

D. B.: A w sukienkach chodzisz? W końcu sporo okresów letnich spędziłaś w zimnym klimacie.

A. B.: Chodzę, uwielbiam! Bardzo lubię sukienki i już nie mogę się doczekać, kiedy pojadę w teren. Mam taką puchową spódniczkę, przywiozłam ją z Alaski. Rewelacyjna rzecz! Niektórzy moi koledzy, gdy widzą ją na skiturowej wyprawie, mówią: „Też by mi się coś takiego przydało!”. Polecam. (śmiech)

D. B.: Wspomniałaś o byciu inspiracją dla innych, zwłaszcza dla młodych osób, które dopiero kształtują swoje przyszłe życie zawodowe. Poświęcasz czas na działania popularyzujące naukę. Czy w dobie internetu, kiedy ekspertem może być właściwie każdy, jako naukowiec próbujesz tłumaczyć innym świat w oparciu o twarde fakty?

A. B.: Uważam, że naukowcy i nauka są dzisiaj bardzo potrzebni. Trudno jest rozróżnić zwykłemu Kowalskiemu tę cząstkę wiedzy, która jest weryfikowalna, od tej, która taką nie jest. I według mnie na tym właśnie polega nasza misja, żeby pojawiać się w radiu, telewizji, szkole, na YouTube i mówić w oparciu o twarde dane naukowe, jak to naprawdę jest z tymi zmianami klimatu. Pokazywać zdjęcia zmieniającego się świata. Żyjemy w kulturze infografik, więc na pewno część tej wiedzy zostanie w ludziach, wzbudzi refleksję. Niektórzy wrócą, żeby dowiedzieć się więcej. Zainteresowanie nami, polarniczkami i polarnikami, jest coraz większe. Media i szkoły częściej nas zapraszają. Jest ferment! Pytanie, które dzisiaj musimy sobie zadać, brzmi – jakimi środkami, grafikami i liczbami, do tych osób dotrzemy?

D. B.: Odpowiedziałaś sobie na nie?

A. B.: Wiesz, myślę, że tyle lat spędzonych na uczelni mnie już zaimpregnowało, jeśli chodzi o stosowanie różnych środków przekazu. Zawsze dobrze się czułam, pracując w grupie i z grupą, w kontakcie na linii nauka-odbiorca. Moim pierwszym recenzentem jest dom rodzinny i najbliżsi znajomi – osoby, które kochają przyrodę, ale nie są naukowcami. Gdy tylko nadarzy się okazja, to staram się im opowiadać o Północy, a oni słuchaj i weryfikują pewne rzeczy. Pytają, a ja wtedy muszę użyć odpowiednich środków, żeby do nich trafić. Do tej pory to działa! (śmiech)

D. B.: Nie męczy Cię powtarzanie tego samego? Podejrzewam, że jako naukowiec spotykasz się z podobnymi pytaniami.

A. B.: Zupełnie nie. (śmiech) Wręcz widzę po konstrukcji tych pytań, ile jest jeszcze do zrobienia. Widzę, jak wiedza, nawet u studentów na naszym wydziale czy pokrewnych, jest nadal uboga o kwestie polarne. Miejmy nadzieję, że te hasła będą na topie, również w mediach, bo to one kształtują decyzje młodych ludzi, chociażby w momencie wyboru kierunku studiów.

D. B.: Co jest Twoim marzeniem jako popularyzatorki nauki?

A. B.: Aby zabrać grupę dzieciaków czy młodzieży na obóz edukacyjny w obszary północne, by wrócili odmienieni. Żeby poczuli to, co ja, gdy wróciłam z pierwszej wyprawy. Mieliby życiowe doświadczeni i byliby „apostołami” treści polarnych! Oczywiście to finansowo i logistycznie bardzo trudne, ale kto wie, może do tego kiedyś dojdzie. Jeśli zaś chodzi o to, co możemy zrobić tu i teraz, to chciałabym, żeby studenci (ale również szerzej: społeczeństwo), byli otwarci na odbiór wiedzy, byli w stanie ją weryfikować i odróżniać tę rzetelną od nieprawdziwej. To ważne, by rozróżniać treści przekazywane np. przez niektórych polityków i twarde dane pochodzące z wieloletnich badań naukowych. Chciałabym, by ludzie myśleli w dłuższej skali czasowej, łączyli fakty i uczyli się powiązań przyczynowo-skutkowych. Wtedy mają możliwość pozyskania narzędzi i zgłębiania wiedzy ze świeżym umysłem. To jest ideał, który mi się marzy. Więcej uważności!

D. B.: Dołączam się do tych życzeń. Dziękuję za rozmowę!


Czytaj również: A. Buchwał i in., Divergence of Arctic shrub growth associated with sea ice decline

Zdjęcie w nagłówku: Agata Buchwał w terenie, centralny Spitsbergen, Mittag-Lefflerbreen, fot. Agata Buchwał

Agata Buchwał jest jedną z bohaterek książki „Polarniczki. Zdobywczynie podbiegunowego świata”.


Podoba Ci się projekt Polarniczki? Jeżeli uważasz, że warto go wspierać, zapraszam na profil projektu w serwisie Patronite. Dziękuję!

Projekt Polarniczki na Patronite.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *