„Można nas policzyć prawie na palcach jednej ręki” – Dorota Górniak

Z Dorotą Górniak, doktor habilitowaną nauk biologicznych z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, rozmawiamy o fascynacji regionami polarnymi mimo upływu lat, kulisach pracy mikrobiologów i popularyzacji nauki.

Daga Bożek: Jak połączyłaś koty ze swoimi wyjazdami polarnymi?

Dorota Górniak: Połączyłam je mężem. (śmiech) On zostaje z kotami – jest ich cztery, stopień zakocenia u nas w domu przekroczył już masę krytyczną.

D.B.: Pytam nie bez powodu, bo podczas różnych spotkań, zwłaszcza z dziećmi, słyszę pytanie, czy do stacji polarnej można zabrać swoje zwierzę. Tymczasem nie ma takiej możliwości.

D.G.: W regionach polarnych są to tak zwane gatunki obce, a przez to zabronione ze względu na ochronę przyrody.

D.B.: W regiony polarne trafiłaś po raz pierwszy…

D.G.: W 2006 roku. To był wyjazd na Spitsbergen do Polskiej Stacji Polarnej Hornsund. Pojechałam wtedy z Kasią Jankowską z Politechniki Gdańskiej. Choć powinnam może zacząć od tego, skąd się u mnie w życiu wziął ten zimny kierunek.

D.B.: Opowiedz.

D.G.: Moja siostra jest mineralogiem na Akademii Górniczko-Hutniczej w Krakowie. Vis-à-vis jej gabinetu stały ogromne gabloty z okazami skał przywiezionymi ze Spitsbergenu. Kiedy ją odwiedzałam, lubiłam je oglądać i zawsze wtedy myślałam sobie, że wspaniale byłoby kiedyś tam pojechać. Okazało się, że trzeba było tylko znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie – Kasia Jankowska pisała w tym czasie doktorat, przyjechała do nas do Olsztyna robić badania i pojawił się pomysł wspólnego wyjazdu naukowego. Dużo wtedy czytałam o Spitsbergenie. W głowie utkwił mi fragment wspomnień jednego z polarników, który napisał „tak musiał wyglądać świat tuż po stworzeniu”.

Terenowe laboratorium w husie traperskim w zatoce Hyttevika na Spitsbergenie. Wykonywanie analiz chemicznych wody

D.B.: Zgadzasz się z tym porównaniem?

D.G.: Tak. Kiedy przyjechałyśmy do stacji na początku sezonu letniego, właśnie zakwitły skalnice na przedpolu Lodowca Hansa. Pamiętam, że szłam przez tundrę i dziwiłam się, że jest tak kolorowo. Nie zapomnę tego do końca życia.

D.B.: Rozmawiałam z Kasią Jankowską, dla której to też był pierwszy wyjazd do Arktyki. Miała bardzo podobne wspomnienia.

D.G.: Obie wsiąkłyśmy w tamten świat. Następnego roku, w 2007, pojechałyśmy do Ny-Ålesundu robić badania. Miałyśmy cztery aluminiowe skrzynie ładunku, na miejsce dotarłyśmy awionetką. W Ny-Ålesund realizowano duży norweski projekt mikrobiologiczny dotyczący krążenia krzemu w wodzie morskiej. Same nazwiska ze światowej półki, kontenery sprzętu. Po drugiej stronie my – dwie dziewczyny z aluminiowymi skrzynkami. Tam po raz pierwszy spotkałam się z tym, co teraz jest już oczywistością – kiedy chciałam pobrać próby wody z pobliskiego jeziorka, zapytano mnie, czy mam to w projekcie i czy posiadam zgodę na takie działania. Wtedy tego nie rozumiałam, ale teraz u nas dokładnie tak samo to wszystko wygląda.

D.B.: Dodajmy, że badania, które prowadzisz, są z zakresu mikrobiologii polarnej.

D.G.: Tak. Muszę powiedzieć, że nie jest to łatwa dyscyplina, bo wymaga bardzo dużo sprzętu, aparatury, badań robionych in situ. Dlatego zawsze wolałam sama pozyskiwać materiał do badań, bo miałam gwarancję, że było to zrobione zgodnie ze sztuką. Na swoje wyprawy zawsze jeżdżę obładowana. Jako przykład mogę podać zbieranie próbek na lodowcach na Spitsbergenie i Wyspie Króla Jerzego w Antarktyce. Trzeba było nawiercić rdzenie lodowe lub pobrać próby wody z różnych stanowisk, odpowiednio je zapakować i przenieść do stacji. Taka praca w terenie wymaga siły i dobrej kondycji fizycznej. Ale ja to zawsze bardzo lubiłam, w dodatku nie jestem miłośniczką wysokich temperatur. (śmiech)

D.B.: Czy w związku z tym mniej kobiet może wybierać zawód mikrobiologa polarnego?

D.G.: Raczej bym tak nie powiedziała. To zależy od człowieka. Z jednej strony znam kobiety, które w Polsce nie wypłyną bez asysty na jezioro, żeby pobrać próby. Z drugiej mogę wskazać takie, które w terenie swoimi umiejętnościami znacznie przewyższają mężczyzn.

D.B.: Czy z racji tego, że w regionach polarnych pracuje coraz więcej kobiet, można mówić o kobiecej współpracy na polu naukowym?

D.G.: I tak, i nie. Znów zależy od osobowości. Nigdy nie dzieliłam ludzi według kryterium płci. Świetnie mi się współpracowało z kobietami i mężczyznami.

D.B.: W jednej z poprzednich rozmów dr Agata Buchwał, która podobnie jak Ty zajmuje się popularyzacją nauki, wspominała, jak opowiada o swojej pracy. W jej przypadku jest nieco łatwiej, bo krzewinki tundrowe można dostrzec gołym okiem, w przypadku mikrobiologii chyba jest potrzebna wyobraźnia?

D.G.: To czasami jest dość trudne. (śmiech) Nie zapomnę, gdy raz wracaliśmy ze Stacji Arctowskiego do kraju. Do Punta Arenas zabrał nas luksusowy wycieczkowiec Star Princess. Pamiętam, że kiedy wchodziliśmy na pokład, turyści bili nam brawo, że niby jesteśmy takimi dzielnymi polarnikami. Był z nami bardzo brodaty kolega, więc może to zadziałało. (śmiech) Poproszono nas o wygłoszenie wykładu popularnonaukowego. Pamiętam, że zapytano mnie, jak policzyć bakterie występujące w środowisku polarnym. Takie kwestie trzeba tłumaczyć prostym i zrozumiałym językiem, nie wymądrzać się i starać się zainteresować odbiorcę tematem.

Pobieranie próbek w Antarktyce

D.B.: A jak przebić się z dyskursem naukowym przez szum medialny, który niekoniecznie jest merytoryczny?

D.G.: Teraz niestety nastała cywilizacja głupców – każdy, kto chce coś powiedzieć, a niekoniecznie się na tym zna, i tak to robi. To są często wyłącznie opinie, za którymi nie stoi żadna wiedza. Jest bardzo trudno, ale trzeba to robić wytrwale i w sposób przystępny. Kluczową kwestią jest edukacja dzieci. Nie należy stosować żargonu naukowego, który zniechęca przeciętnego odbiorcę. Potrzebujemy autorytetów. Dla mnie to profesor Maria Agata Olech z Uniwersytetu Jagiellońskiego, która jest światowej sławy lichenologiem polarnym. Prywatnie mamy przyjemność się znać.

D.B.: A jak oceniasz przygotowanie polskich naukowców w zakresie popularyzowania badań, prezentowania ich prostym językiem, o którym rozmawiamy?

D.G.: Jest coraz lepiej, choć muszę przyznać, że wcześniej nikt nas tego nie uczył. Na Zachodzie edukacja pozauczelniana ma bardzo dużą wartość i jest bardziej promowana niż w Polsce, ale tu też to powoli się zmienia. W swoich opowieściach na przykład o bakteriach lodowcowych staram się odwołać do wiedzy odbiorców z życia codziennego. Pierwszym skojarzeniem jest często takie, że wszelkie życie w lodowcach jest niemożliwie ze względu na niską temperaturę. Tymczasem najstarsze bakterie ożywione z lodu miały 260 milionów lat! Przekazywanie takich informacji w formie ciekawostek ma szanse dotrzeć do szerszego grona odbiorców.

D.B.: Badania w regionach polarnych są nadal na tyle egzotyczne i nie do końca zrozumiałe, że pewnie spotykasz się z wątpliwościami w stylu – czy są konieczne, żeby finansować je z budżetu państwa oraz co dają przeciętnemu obywatelowi.

D.G.: Widzę tu dwie kwestie. Pierwsza to taka, że celem nauki jest poznawanie świata, więc prowadzenie badań z tego powodu jest istotne. Czasem nowe odkrycia nabierają sensu po latach i przynoszą realne korzyści ludziom. Druga natomiast to aplikacyjność badań, na co coraz częściej i mocniej kładzie się nacisk. Współpracuję z hydrogeologami, geologami, chemikami, którzy łączą nasze badania w sposób interdyscyplinarny. W tej chwili mamy ogromną kolekcję szczepów bakterii z obu regionów polarnych, których pewnie do końca swego życia nie przebadam, ale odkrywamy ich nowe cechy i właściwości. W przyszłości może się okazać, że znajdzie się dla nich zastosowanie na przykład w walce z nowotworami czy w produkcji biodegradowalnego plastiku. Obecnie coraz częściej bada się mikroorganizmy zimnych regionów ze względu na oszczędność energii w procesach technologicznych, ponieważ nie trzeba podgrzewać im środowiska.

D.B.: Również logistyka badań jest bardziej nowoczesna i łatwiej dotrzeć w zimniejsze miejsca, żeby pobrać próby.

D.G.: Parę lat temu w Longyearbyen widziałam, jak przyleciał śmigłowiec, wysiadło trzech panów. Ubrali kombinezony do nurkowania, zeszli pod kilka lodowców, zapakowali próby, wsiedli z powrotem do maszyny i polecieli do Stanów. Tak teraz pracują firmy biotechnologiczne. A ponieważ regiony polarne nie są jeszcze objęte ochroną zasobów genetycznych, to można dowolnie pobierać próby i korzystać z bogactwa tamtejszych mikroorganizmów.

D.B.: To jak jest w innych częściach świata?

D.G.: Bez odpowiedniej zgody pobranie próbek jest karalne. To powoduje, że my jako naukowcy mamy dość mocno ograniczony obszar działania.

D.B.: Z czego wynika taka polityka poszczególnych państw?

D.G.: Wynika z podziału krajów na bogate i biedne. Wielkie firmy biotechnologiczne pobierają próby na całym świecie, w tym w krajach uboższych, uzyskują mikroorganizmy o dużym potencjale, na czym zarabiają kolosalne pieniądze. Tymczasem państwo, z którego te szczepy pochodziły, nic z tego nie ma. To zjawisko nazywa się piractwem biotechnologicznym. Stąd wymaganie pozwoleń ma chronić kraje biedniejsze przed takimi działaniami.

D.B.: Czy zgadzasz się z takim podejściem? Jesteś w końcu naukowcem, a nie politykiem czy ekonomistą.

D.G.: Mamy z tym problem, zwłaszcza w mikrobiologii. Nie jest to złe rozwiązanie, ale wymagania biurokratyczne ogromnie utrudniły cały proces. I nie chodzi tylko o samo pozyskanie materiału, ale też jego późniejsze przekazanie. W związku z tym muszę się mocno zastanowić, czy moje szczepy mikroorganizmów z Arktyki i Antarktyki mogę komukolwiek udostępniać, bo w grę wchodzi wspomniany czynnik ekonomiczny oraz prawny. Z reguły w mikrobiologii jest tak, że aby móc pracować z danym materiałem, trzeba pozyskać go od podmiotu, który ma prawa do udostępniania lub handlowania nim.

Na Spitsbergenie

D.B.: Czyli zaprzyjaźniony naukowiec nie przekaże Ci ot tak swojego materiału?

D.G.: W pewnych sytuacjach nie, bo musi mieć pozwolenie na jego udostępnienie, a ja pozwolenie od jego pracodawcy, że może mi ten materiał przekazać. Nawet jeżeli jest to tylko do celów naukowych.

D.B.: Ile jest w Polsce mikrobiologów pracujących w regionach polarnych?

D.G.: Niewiele. Dla mnie guru jest Marek Zdanowski z Zakładu Biologii Antarktyki, który już w latach osiemdziesiątych zajmował się mikrobiologią polarną, ale również Pani Prof. Marianna Turkiewicz z Politechniki Łódzkiej czy Pani Prof. Hanna Mazur-Marzec z Politechniki Gdańskiej. Z młodszego pokolenia na pewno Jakub Grzesiak z IBB, Kasia Jankowska i ja, czyli znany ci duet, Klaudia Kosek z Politechniki Gdańskiej, Alina Kałużewicz z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, która trochę zajmowała się tą tematyką… Można nas policzyć prawie na palcach jednej ręki. (śmiech)

D.B.: Na początku naszej rozmowy wspominałaś o fascynacji regionami polarnymi, która Cię ogarnęła podczas pierwszej wyprawy. Czy po dwunastu wyprawach do Arktyki i Antarktyki wkradła się rutyna i możesz powiedzieć, że to tylko praca?

D.G.: Wręcz przeciwnie! Z wykształcenia jestem biologiem, a przyroda regionów polarnych jest tak niesamowita, że mnie się to nigdy nie znudzi. Nawet ciężka praca w terenie nie jest w stanie tego zmienić. Więc nie, nie bądźmy tacy, że to tylko robota, bo szkoda tak myśleć! Natomiast jednego jestem pewna – nie chciałabym zimować. Długie okresy ciemności wywołują u mnie przygnębienie. (śmiech)

Zdjęcie w nagłówku: Nad Zatoką Admiralicji, w tle zabudowania Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego.

Wszystkie zdjęcia pochodzą z archiwum prywatnego dr hab. Doroty Górniak


Dr hab. Dorota Górniak – doktor habilitowana nauk biologicznych w zakresie mikrobiologii wód, stopień uzyskała na Wydziale Biologii i Biotechnologii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Pracuje jako prof. UWM w Katedrze Mikrobiologii i Mykologii Wydziału Biologii Biotechnologii UWM w Olsztynie. Członek Senatu UWM (2005-2008) Członek Rady Wydziału Biologii i Biotechnologii (2005-2008, 2012-2016, 2017-2019), Członek Komitetu Badań Polarnych PAN (2011-2014; 2015-2018, 2019-2022), Członek Rady Naukowej dyscypliny Biologia na UWM w Olsztynie, uczestnik 16 programów badawczych, autorka i współautorka licznych publikacji oraz ekspertyz. Uczestniczka 12 wypraw polarnych do Arktyki i Antarktyki. Jej zainteresowania naukowe skupiają się na problemach mikrobiologii środowisk polarnych, biotechnologii mikroorganizmów oraz molekularnych aspektach bioróżnorodności mikrobicenoz zimnych środowisk. W swojej pracy posługuje się zarówno metodami mikrobiologii klasycznej jak i molekularnej.

Uczestniczka licznych szkoleń i warsztatów zarówno w kraju, jak i za granicą. Autorka blisko 60 artykułów w czasopismach naukowych, 90 komunikatów, trzech skryptów z dziedziny mikrobiologii środowisk, ekologii i ekofizjologii mikroorganizmów. Uczestniczka licznych konferencji krajowych i zagranicznych. Prowadzi zajęcia dydaktyczne ze studentami kierunków Biologia, Biotechnologia, Mikrobiologia i Medycyna również w języku angielskim. Recenzentka publikacji w zagranicznych czasopismach naukowych m.in. Journal of Basic Microbiology, BMC Genomics, Marine and Freshwater Research, Ecological Engineering. Członkini Towarzystw Naukowych – Hydrobiologicznego, Mikrobiologicznego, Genetycznego.

Prywatnie zafascynowana przyrodą polarną, miłośniczka podróży i… kotów.


Podoba Ci się projekt Polarniczki? Jeżeli uważasz, że warto go wspierać, zapraszam na profil projektu w serwisie Patronite. Dziękuję!

Projekt Polarniczki na Patronite.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *