Na to spotkanie czekałam półtora roku. Do tego stopnia wydawało mi się nierealne, że dopiero 17 października, kiedy wylądowałam w Alicante, dotarło do mnie, że jego urzeczywistnienie się jest całkiem możliwe. Potem było już tylko lepiej, a pod wrażeniem i czarem postaci Anny Wandy Siedleckiej, geolożki i byłej żony Stanisława Siedleckiego, założyciela Polskiej Stacji Polarnej Hornsund na Spitsbergenie, jestem do dziś. I to na pewno się nie zmieni!
Kiedy uświadomiłam sobie, że Anna („żadna tam pani” – jak zostałam poinstruowana podczas naszego spotkania) urodziła się w 1932 roku, za nic nie mogłam uwierzyć, że chodzi o osobę, która szybko i piękną polszczyzną odpisuje na e-maile (od 1964 roku mieszka na stałe w Norwegii), a także doskonale pamięta wiele dat i nazwisk. Co więcej jest elegancką i pełną uroku kobietą, z którą znalazłyśmy wiele wspólnych tematów do rozmowy, nie tylko związanych z głównym celem naszego spotkania, jakim były wspomnienia o pobycie na Spitsbergenie w 1960 roku (Anna była drugą kobietą, po Zofii Michalskiej z Uniwersytetu Warszawskiego, która brała udział w letnich polskich wyprawach badawczych na tę arktyczną wyspę).
Spotkałyśmy się 18 października w nadmorskim miasteczku L’Albir w północno-wschodniej Hiszpanii, dla którego Anna od wielu lat porzuca Norwegię w okresie jesienno-zimowym. I trudno się dziwić – turkusowe morze, palmy, smaczna śródziemnomorska kuchnia, słońce… Aż nie wiadomo było od czego zacząć podróż w czasie i rozmowę o tak odległej Arktyce.
„Prawdziwą” Arktykę odwiedziłam tylko jeden raz jako członek Polskiej Wyprawy Letniej do Hornsundu w 1960 roku, gdzie w zatoce Isbjørnhamna znajduje się Polska Stacja Naukowa PAN im. Stanisława Siedleckiego.
Fragment notatek Anny Wandy Siedleckiej opatrzony śródtytułem „Polarniczka czy subpolarniczka?”
Natomiast w strefie subpolarnej Norwegii wykonywałam geologiczne prace terenowe przez ponad 40 lat i ta praca stanowi moje główne doświadczenie terenowe w (sub)Arktyce i mój dorobek naukowy. Bliżej określając, w pierwszym rzędzie na półwyspie Varanger we wschodniej części województwa Finnmark, ograniczonego od strony zachodniej fiordem Tana, od południa fiordem Varanger. W późniejszych latach także uczestniczyłam w kartowaniu geologicznym w południowej części województwa, częściowo pokrytej gęstymi lasami małych brzóz, gdzie lubią buszować brunatne niedźwiedzie.
Anna urodziła się we Lwowie. W wyniku wojennej zawieruchy rodzina znalazła się w Krakowie, z którym jej losy związały się na wiele lat i gdzie Anna ukończyła studia geologiczne na Akademii Górniczo-Hutniczej. Tam rozpoczęła pracę w Zakładzie Geologii Ogólnej, której kierownikiem był prof. Walery Goetel, i poznała swojego przyszłego męża, Stanisława Siedleckiego. To dzięki niemu w 1960 roku znalazła się na Spitsbergenie.
Myślę, że skoro mąż włożył tyle pracy w budowanie stacji, miał mocną pozycję i wyjątkowo dano zezwolenie na mój wyjazd. Bez tego nie byłoby to możliwe. Samodzielne naukowczynie były nie do pomyślenia. Ja z kolei nie miałam może określonej funkcji na wyprawie, ale prowadziłam fachowe obserwacje geologiczne opublikowane w Norsk Polarinstitutt. Poza tym malowałam ściany, chodziłam na spacery, obserwowałam alki, koledzy zabierali mnie na przejażdżki łodzią. Wszyscy traktowali mnie przyjaźnie, z respektem.
Fragment rozmowy z Anną Wandą Siedlecką
W 1964 roku razem z mężem i córką wyjechali do Norwegii. Anna, oprócz własnej pracy zawodowej, zajmowała się porządkowaniem i opracowywaniem geologicznych zbiorów Stanisława przywiezionych ze Spistbergenu. Razem też pracowali naukowo – w 1967 roku wykonywali kartowanie półwyspu Varanger na dalekiej północy Norwegii.
Ich losy rozeszły się w latach 70; Anna została w Norwegii, z którą złączyły ją relacje prywatne i zawodowe.
Czy Spitsbergen wpłynął na moją dalszą pracę? Tematycznie nie, choć dał przygotowanie terenowe. Bardzo mało tam zrobiłam zawodowo, ale był częściowo pierwszym poznaniem Arktyki. Choć pierwsze lodowce zobaczyłam wcześniej w Alpach, to te spitsbergeńskie były na wyciągnięcie ręki. Logistycznie był ważny, również pod kątem osobistych reakcji na pracę w terenie – jak się mieszka w namiocie czy suszy skarpetkę w śpiworze. Albo robi owsiankę – zagotowujesz w garnku, pakujesz w śpiwór i idziesz się umyć do potoku. A kiedy wracasz, to masz cieplutkie śniadanie.
Fragment rozmowy z Anną Wandą Siedlecką
Spotkanie z Anną było jednym z kamieni milowych nie tylko projektu „Polarniczki”, ale i dla mnie osobiście bardzo ważnym wydarzeniem. Chciałabym, aby inspiracja do działania i pozytywna energia, jaka mu towarzyszyła, pozostała ze mną jak najdłużej!
Anna Wanda Grzymała Siedlecka jest jedną z bohaterek książki „Polarniczki. Zdobywczynie podbiegunowego świata”.
Podoba Ci się projekt Polarniczki? Jeżeli uważasz, że warto go wspierać, zapraszam na profil projektu w serwisie Patronite. Dziękuję!
Proszę o adres e-mail p. Anny lub jej córki. Moje dane są dostępne w Internecie.