Wspomnienia żony polarnika – Krystyna Genowefa Nowosielska

Z ogromnym wzruszeniem i wdzięcznością publikuję wspomnienia Pani Krystyny Nowosielskiej – „żony polarnika”, jak sama o sobie pisze. Jej mąż, Lucjan Nowosielski, łącznie uczestniczył w siedmiu całorocznych wyprawach polarnych: dwóch do Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego i pięciu do Polskiej Stacji Polarnej Hornsund im. Stanisława Siedleckiego (w tym dwa razy pełnił funkcję kierownika wyprawy).

To pierwsza tego typu kobieca relacja, która ma szanse trafić do szerszego grona. Głosu kobiet, które czekały na powroty mężczyzn-polarników w czasie kilkudziesięciu lat historii polskich wypraw polarnych nie udało mi się przedstawić w reportażu „Polarniczki. Zdobywczynie podbiegunowego świata”. Tę nieobecność zaznaczyłam w ostatnim akapicie wspomnianej książki:

W opowieści zabrakło perspektywy tych, którzy zostawali w Polsce – najpierw żon i narzeczonych polarników, w czasach współczesnych – również partnerów kobiet pracujących w regionach polarnych. Zbyt trudno rozmawia się o samotności, stawianiu czoła wyzwaniom codzienności i wychowaniu dzieci w pojedynkę, wreszcie – o rozstaniu. Opisywała mi swoją historię Anna Puchalska-Żelewska, córka fotografa i przyrodnika Włodzimierza Puchalskiego, który nie wrócił w 1979 roku do Polski ze stacji Arctowskiego. Jednak ta pojedyncza opowieść nie pozwala mi wypowiedzieć się w imieniu innych osób, które odmówiły spotkania i rozmowy. Może domknięta droga życia przyrodnika i grób na Wyspie Króla Jerzego sprawia, że łatwiej jest rodzinie się otworzyć. Inne historie ciągle trwają. Tak jak eksploracja ziemi wokół biegunów.

Zapraszam do lektury wspomnień Pani Krystyny:

Rola kobiety w życiu mężczyzny to dopełnienie satysfakcji spełnienia w jego życiowej egzystencji. Zalety kobiecej natury, jej barwność, powab i polot, czynią ją muzą i natchnieniem; pragmatyzm, odpowiedzialność, opiekuńczość, predysponują do miana lojalnej przyjaciółki. Kobiety będące w związku z utytułowanym mężczyzną to na ogół postacie anonimowe, emanujące swoją osobowością z drugiego planu. Dzięki nim mężczyzna jest zauważalny, błyszczy i realizuje się w swoich planach, spełnia się w swoich marzeniach, czuje smak wolności. Żona utytułowanego mężczyzny to kobieta kochająca, która świadomie zatraca się w swoim wizerunku, wtapia w szare tło codzienności, ofiarnie akceptuje całą prozę życia; jej ziemski byt staje się swoistą misją.

Żoną polarnika zostałam po 16 latach stażu małżeńskiego, posiadając już tytuł matki dwóch udanych synów – 9 letniego Michała i 7 letniego Marcina, będących owocem naszego związku. Jesienią 1978 roku, kiedy mój mąż wyruszył z III Polską Wyprawą Polarną do Antarktyki, otworzył się nowy rozdział w historii naszej rodziny. Przez kolejne 25 lat naszego życia witałam wraz z synami siedmiokrotnie mojego męża wracającego po rocznej nieobecności z polskich stacji badawczych na dalekim Południu i z „Polskiego Domu pod Biegunem” na Spitsbergenie.

Lata osiemdziesiąte ubiegłego stulecia znacząco odbiegały od normalności. Puste półki w sklepach, porcjowana żywność „rzucana” nieregularnie do sklepów, bony na produkty przemysłowe i wszechobecne kolejki. Mimo problemów dnia codziennego i dyskomfortu psychicznego, jaki obywatelom stworzyło państwo, nasz związek małżeński był stabilny, życie rodzinne poukładane. W tym czasie dobiegał końca mój siedmioletni bezpłatny urlop wychowawczy w Instytucie Meteorologii i Gospodarki Wodnej, gdzie przepracowałam 20 lat i w którym pracował mój mąż.

Po ukończeniu Wydziału Biologii i Nauk o Ziemi na UW, mąż już od wielu lat pracował w Instytucie na stanowisku kierowniczym i z tego Instytutu otrzymał propozycję pracy w charakterze meteorologa na polskiej stacji badawczej im. H. Arctowskiego na Wyspie Króla Jerzego w Archipelagu Szetlandów Południowych . Wiadomość o otrzymanej ofercie przekazał mi w formie komunikatu, bez emocji. Pokusą były korzystne warunki finansowe, które miały rekompensować wielomiesięczną rozłąkę. Przeanalizowałam sprawę, dokonałam bilansu strat i korzyści i podjęłam decyzję. Sprawa pakietu finansowego dawała naszym synom w przyszłości możliwość życiowego startu przez przekazanie im spłaconego mieszkania dziadków. Rozwiązywała również bieżące problemy finansowe z uzupełnieniem powstałych braków.

Innym aspektem podjętej decyzji była wspomniana sprawa dotycząca problemów zaopatrzeniowych. Ekipa polarników płynęła statkiem z całorocznym, dostatnim zapasem wyżywieniowym. Organizatorzy polarnych wypraw z uwagi na ekstremalne warunki życia i stres rozłąkowy zadbali dla polarników o wszelką możliwą rekompensatę, Ta świadomość bezproblemowej sytości mojego męża była dla mnie pociechą, choć jego nieobecność obarczała mnie wzmożoną operatywnością w kwestii wyżywieniowej, w naszych, też ekstremalnych, warunkach ekonomicznych.

Czas jest miernikiem bytu, ale w owej epoce nie można było nim umiejętnie gospodarować. Dzienna konsumpcja rodziny wymagała stałej dostawy żywności i tu zaczynał się labirynt poszukiwań.

Co kilka dni skoro świt, przed otwarciem sklepu, wyruszałam z plecakiem i podręcznym wózkiem po reglamentowane produkty; część z nich gromadziłam na wymianę towarową. Mimo tych ekonomicznych anomalii, nasi synowie nie czuli niedostatku i w każde Boże Narodzenie siadaliśmy przy suto zastawionym stole pełnym tradycyjnych potraw. Była choinka i prezenty; życzenia dla taty na Antarktykę wysłaliśmy nagrane na kasecie wraz z kolędami. Bycie z dziećmi w codziennym rytmie mijających dni mobilizowało mnie do wydobycia dodatkowej energii, by zastąpić im nieobecnego ojca. Równocześnie musiałam sprostać nowemu wyzwaniu, jakim była wielomiesięczna choroba leżącej w łóżku mojej 80-letniej mamy. Teściowie, którzy byli niezadowoleni z wyjazdu męża, przestali nas odwiedzać. Byłam sama, bez psychicznego wsparcia i wszelkiej pomocy. Czas miał swój rytm i nie pasował do mojego życiowego scenariusza, w którym noce były zbyt krótkie i bez gwiazd, a dni bez oklasków za wytrwałość. Mąż w listach opisywał swój świat, ale czułe słowa w telefonie charczały, falowały i zanikały z powodu skomplikowanego systemu łączy.

W przeciągu kolejnych lat, od pierwszej wyprawy męża zmieniała się konfiguracja moich życiowych obowiązków. Podjęłam pracę w szkole, do której uczęszczali nasi synowie; była blisko naszego domu, a ja byłam blisko nich. Odprowadzałam synów na zajęcia pozaszkolne, dalej gotowałam obiady, robiłam zakupy i stroiłam choinkę na Boże Narodzenie. Po śmierci teścia regularnie odwiedzałam mamę męża i zajęłam się zaniedbaną działką w kompleksie Rodzinnych Ogrodów Działkowych na Ochocie, którą teściowie od lat użytkowali i którą okresowo pielęgnował mój mąż.

Kiedy zdecydowaliśmy się na pierwszą wielomiesięczną rozłąkę, miałam 42 lata. Przeżycia emocjonalne związane z rozstaniem przyspieszyły, właściwe kobiecej naturze, procesy biologiczne i wpisały się w anomalia pogodowe zimy stulecia. Przy 40-stopniowym mrozie i paraliżu komunikacyjnym musiałam uporać się z zaburzeniami klimakterycznymi, ze strugami potu spływającego po kręgosłupie i zmarzniętej twarzy.

Kobiety mają zakodowany heroizm w genach, są zaradne, potrafią poświęcać się, służyć i cierpieć. Mają też wyobraźnię, pragnienia i pokusy; nie byłam od nich wolna. Mojemu mężowi podarowałam swój czas i zmęczenie.

Zmęczenie jest co najmniej połową miłości

Jan Twardowski

Nasze małżeństwo skonsolidowane było na zasadzie dopełnienia i akceptacji inności. Świadomość zalet męża, jego fizycznych i psychicznych predyspozycji utwierdzała mnie w przekonaniu o jego przydatności w sytuacjach awaryjnych i o jego satysfakcji z własnej zaradności. Posiadał zmysł rozwiązań technicznych i umiejętności manualne przydatne wielokrotnie w naszym codziennym życiu. Sprawdzał się także w relacjach kontaktów międzyludzkich jako człowiek niekonfliktowy, tolerancyjny i zgodny. Był akceptowany w każdej grupie wiekowej współtowarzyszy wypraw. Czuł się pożyteczny i spełniony w swoim człowieczeństwie i ten fakt był dla mnie bardzo satysfakcjonujący.

Stacje polarne, do których mąż przez 25 lat powracał, wpisały się znacząco w jego intymny świat introwertyka i stały się drugim domem. Z ulicznego gwaru i chaosu realnego bytu, w którym czuł się trochę zagubiony, przenosił się w bajkowy świat natury z mową wiatru, z żaru słońca w chłód lodowców, z barwnej palety przyrody docenił odcienie szarości. Mógł rozsmakować się w skutym lodem pejzażu polarnej przestrzeni i zgłębiać tajemnice funkcjonowania trudno dostępnych krańców świata. Piękno zorzy polarnej falującej na nieboskłonie rekompensowało tęsknotę duszy za czułością.

Ten niezwykły mariaż z naturą zobowiązywał i inspirował. Rejestrowane w pamięci wrażenia w perspektywie czasu zaowocowały szeregiem wystaw fotograficznych, spotkań i prelekcji.

Udział w badaniach stref polarnych jako wkład pracy w rozwój nauki polskiej był dla męża zaszczytnym wyróżnieniem, a dla rodziny dumą, która ocieplała rozstanie. Moja misyjna przydatność jako żony uczestnika wyprawy została też doceniona przez organizatorów polskich wypraw polarnych. Za sprawą petycji, jaką wystosowałam do organizatorów wypraw Instytutu Geofizyki PAN, zostałam zauważona i wynagrodzona w możliwym do uwzględnienia zakresie. Otrzymałam zgodę na odwiedzenie mojego męża, który aktualnie był kierownikiem XXV Wyprawy Polarnej PAN na polskiej stacji badawczej im. Stanisława Siedleckiego na Spitsbergenie. Na skutek mojej nieprzewidzianej niedyspozycji zdrowotnej, w moim zastępstwie z ekipą zmienników kolejnej XXVI wyprawy w 2003 roku popłynął nasz syn Marcin, by przez chwilę napawać wzrok egzotyką natury i towarzyszyć ojcu w powrotnej drodze do kraju. Byłam wdzięczna i usatysfakcjonowana.

Była to siódma i ostatnia polarna podróż mojego męża, która zamknęła okres dwudziestu pięciu lat rozstań, powrotów i oczekiwań. Przed nami był czas stabilności wsparty doświadczeniem rozłąki, który miał dać nową jakość życia. Tytuł polarnika – bywalca stref polarnych uwieczniłam wizytówką męża z logo stacji i polarnym niedźwiedziem, którą zaprojektowałam i po wykonaniu zamówienia w drukarni, wysłałam mężowi na stację, w prezencie na nowy 2000 rok i nową erę oczekiwań i spełnienia.

W życiu człowieka istotne są: czas, pamięć i kreatywność. Czas ma swoją jakość i pamięć. Wielokrotna nieobecność męża uaktywniała sferę moich możliwości psychofizycznych z przełożeniem uczuć na czyny; formowałam stałe wartości z ulotności pragnień.

Czas po ostatniej wyprawie męża wniósł w nasze życie stabilność, tak uczuć jak i wspólnotowych przedsięwzięć. Bazując na doświadczeniach męża, jego wiedzy i fascynacji pięknem polarnych krańców świata, podjęliśmy działalność popularyzatorską i wystawienniczą. Promowanie idei piękna stworzonego dla człowieka dla ludzkiej wrażliwości i satysfakcji życia stało się dla nas przesłaniem i koniecznością.

Istnieją miejsca na ziemi, których nie można tak po prostu porzucić, które wywierają wrażenie tak silne, że powrót staje się przymusem. Morze Arktyczne, Svalbard, Grenlandia tworzą krajobraz, o którym nie można zapomnieć

Per Olof Sundman

Kreatywność to podstawa bytu. Czas stabilności ożywiony pracą, która staje się misją satysfakcjonuje człowieka i uskrzydla.

W 1996 roku zorganizowałam mojemu mężowi w „Galerii pod Sową”, w praskiej Bibliotece Pedagogicznej, w której pracowałam jako bibliotekarz, wystawę fotografii i licznych pamiątek z kolejnych wypraw (III i VII Wyprawa Antarktyczna na King George z lat 1978–80, 1983–85 oraz XIII Wyprawa Polarna – Spitsbergen 1990–91 i XVI Wyprawa Polarna – Spitsbergen 1993–94). Wystawie towarzyszyły prelekcje męża dla dzieci szkolnych i indywidualne spotkania z zwiedzającymi.

W tej samej Galerii Biblioteki Pedagogicznej, w 1999 roku zorganizowałam wystawę „Ekslibrisy i Grafika” inspirowane tematyką polarną – Zbigniewa Jóźwika, polarnika i utalentowanego artysty. Równolegle z wystawą odbywały się spotkania i prelekcje oraz warsztaty artystyczne dla dzieci.

W roku następnym, bezpośrednio po powrocie męża z kolejnej wyprawy, w Bibliotece Publicznej Dzielnicy Ochota – Wypożyczalnia 75 odbyło się spotkanie męża z czytelnikami (luty 2000). Po zakończeniu udziału męża w wyprawach, po roku 2003 roku przez kolejne lata aż do 2013 roku wspólnie organizowaliśmy wystawy fotograficzne, prelekcje i spotkania dotyczące tematyki polarnej w szkołach, bibliotekach i ośrodkach kultury. Na zaproszenie Dyrekcji Szkoły w Laskach w 2003 roku, kilkakrotnie jeździliśmy z pingwinem Adeli, naszym eksponatem rzeczowym z Wyspy Króla Jerzego, na spotkania z niewidomymi dziećmi, by słuchając opowieści męża o dalekich zakątkach świata, mogły pobudzić własną wyobraźnię dotykiem i pogłębić swoje szkolne wiadomości. Pingwin Adeli odwiedził z nami szereg szkół m.in. Szkoły Podstawowe na Białołęce (Nr 112 i Nr342), na Targówku (Nr 114), na Tarchominie (Nr 344), w Ursusie ( Nr 2, Nr 11) i Przedszkole w Radości. Był też ozdobą wielu wstaw fotograficznych męża i ostatecznie zagnieździł się w Muzeum Polarnym w Puławach.

W Węgierskim Ośrodku Kultury z okazji Narodowego Święta Norwegii na zaproszenie Towarzystwa Polsko-Norweskiego odbyła się wystawa fotografii i pamiątek z podróży polarnych męża (maj 2005). Wystawa uświetniła powitanie nowego ambasadora Norwegii i wzbudziła zainteresowanie gości. Fotografie męża ze Spitsbergenu były eksponowane na wystawie „Udział Polaków w Badaniach Arktyki i Antarktyki” w Muzeum Narodowym w Szczecinie w 2006 roku. Na zaproszenie bibliotek i placówek kulturalnych odbywały się spotkania i prelekcje ze slajdami m.in. w Centrum Promocji Kultury Dzielnicy Praga Południe, Bibliotece Publicznej Dzielnicy Włochy, w Stawiskim Klubie Pań w Muzeum A.J. Iwaszkiewiczów w Podkowie Leśnej.

Ten dany nam powyprawowy czas z nową jakością życia, zdominowany został pasją pracy. Układałam scenariusze spotkań, komponowałam ekspozycje wystawowe, oprawę graficzną i dbałam o stronę reklamową. Moja praca była darem dla męża, hołdem dla piękna i pożytkiem dla człowieka. Wspólna praca, która promowała uniwersalne wartości, jednoczyła nas i wzbudzała emocje kreatywności. Służąc określonej idei, utwierdzając przyjęte wartości, dzieląc się otrzymanymi od losu darami, uzyskiwaliśmy poczucie spełniania się, w rozumianym przez nas poczuciu człowieczeństwa.

Piękno na to jest, by zachwycało do pracy – praca by się zmartwychwstało

Cyprian Kamil Norwid

Krystyna Genowefa Nowosielska / Lato 2024 roku /

Zdjęcie w nagłówku: spotkanie z Państwem Krystyną i Lucjanem Nowosielskimi 27 kwietnia 2024 roku w Ich mieszkaniu na warszawskiej Pradze-Południe, fot. D. Bożek


Podoba Ci się projekt Polarniczki? Jeżeli uważasz, że warto go wspierać, zapraszam na profil projektu w serwisie Patronite. Dziękuję!

Projekt Polarniczki na Patronite.pl

Jedna odpowiedź do “Wspomnienia żony polarnika – Krystyna Genowefa Nowosielska”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *