Z profesor Elżbietą Ewą Kopczyńską, specjalistką w zakresie ekologii fitoplanktonu słodkowodnego i morskiego, rozmawiamy o rejsach badawczych do Antarktyki i tym, że za regionami polarnymi można nie tęsknić – pobyt w nich był piękną przygodą, na którą przypadł określony etap życia.
Daga Bożek: Z materiałów na Pani temat, do których dotarłam, odniosłam wrażenie, że naukowcem została Pani z powołania. Czy mam rację?
Elżbieta Ewa Kopczyńska: Lubiłam swoją pracę, stanowiła ona bardzo ważną i długą część mojego życia. Ale kiedy przeszłam na emeryturę i przestałam zajmować się nauką, wreszcie mam czas zająć się swoimi innymi zainteresowaniami – malowaniem pastelami i akwarelami, czytaniem książek.
D.B.: Czy w Pani twórczości plastycznej pojawiają się odniesienia do regionów polarnych?
E.E.K.: Na kilku pracach przedstawiłam Antarktykę, ale skupiam się głównie na innych motywach – portretach czy pejzażach, często udziwnionych…
D.B.: Jedna z moich rozmówczyń, wybitna pisarka Magdalena Tulli, po zakończeniu przygody polarnej już więcej nie wracała w swojej twórczości do antarktycznych wspomnień. A jak jest u Pani – myśli Pani czasem o Antarktyce?
E.E.K.: Szczerze powiedziawszy, zupełnie o tym nie myślę albo raczej nie często. Nasze spotkanie i chęć przygotowania się do rozmowy spowodowały, że po bardzo długiej przerwie wróciłam do wspomnień. To jest już przeszłość. Wracając do pani Magdaleny –w Antarktyce była, o ile wiem, tylko raz i była to krótka, kilkumiesięczna wyprawa, więc jej postawa jest dla mnie zrozumiała.
D.B.: Ale czasem ktoś pojedzie w regiony polarne na miesiąc i wystarczy, żeby zapadł na gorączkę polarną.
E.E.K.: Nie ja. (śmiech)
D.B.: Czyli to była dla Pani tylko praca, bez tej całej sentymentalnej otoczki.
E.E.K.: Tak. Choć oczywiście to, czym się tam zajmowałam, mnie interesowało.
D.B.: A jak Pani wspomina ludzi, z którymi była Pani na wyprawie? Mam na myśli kontekst psychologiczny, który w środowisku polarnym ze względu na trudne warunki pogodowe i pewną niedostępność, jest zupełnie inny od tego, jaki znamy z naszej codzienności.
E.E.K.: Badania fitoplanktonu są bardzo pracochłonne. W związku z tym miałam bardzo mało czasu na kontakty z ludźmi podczas wypraw. Kiedy mieszkałam w Stanach, często podczas pracy naukowej na Jeziorze Michigan byłam jedyną kobietą. Choć to były niewielkie grupy; podczas rejsów antarktycznych na pokładzie było kilkudziesięciu marynarzy i kilku naukowców, więc to były zupełnie inne proporcje. Grupa naukowa raczej trzymała się razem. Ja natomiast jestem takim typem człowieka, który ma kilku przyjaciół przez całe życie.
D.B.: Kiedy Pani podjęła decyzję o związaniu swojego życia zawodowego z nauką?
E.E.K.: W liceum. Bardzo dużo czytałam, lubiłam pisać. Nawet się zastanawiałam, czy nie zostanę pisarką, ale to nie było na poważnie. Z przedmiotów w liceum najbardziej interesowała mnie biologia. Po maturze zdawałam egzaminy na biologię na Uniwersytecie Warszawskim, ale nie dostałam się z powodu braku miejsc. Zupełnie tego nie żałuję, bo gdybym wybrała taką ścieżkę, na pewno nie zostałabym oceanografem. Studiowałam w Katedrze Oceanografii i Biologii Morza na Wyższej Szkole Rolniczej w Olsztynie, obecnie to Uniwersytet Warmińsko-Mazurskim. Przyjeżdżali do nas wykładowcy z Gdańska. I tak się zaczęło – zainteresowanie biologią oczywiście pozostało, ale już ukierunkowane na morze.
D.B.: Podejrzewam, że w tamtych czasach dostępność praktyk studenckich podczas rejsów badawczych nie była zbyt duża…
E.E.K.: O rejsach zupełnie nie myślałam, byłyby dla mnie przeszkodą. (śmiech)
D.B.: Dlaczego?
E.E.K.: Nie za dobrze czułam się na statku, wolałam wygodniejsze warunki. Praca w laboratorium zdecydowanie bardziej mi odpowiadała. Magisterium robiłam z omułków bałtyckich – badałam zawartość ich żołądków, którą w dużej mierze stanowił plankton. Po obronie pracy pojechałam do Stanów i zaczęłam studiować oceanografię na Uniwersytecie Michigan w Ann Arbor w kierunku doktoratu, który obroniłam w 1973 roku. Miałam indywidualny tok studiów. Razem z moimi wykładowcami ustaliliśmy, czym będę się naukowo zajmować. Oprócz przedmiotów kierunkowych – biologia, chemia, fizyka i geologia morska – chodziłam na wykłady ze sztuki, bo była taka możliwość w ramach zdobywania wiedzy z innych dziedzin. Równolegle pracowałam jako asystent w laboratorium Instytutu Badań Wielkich Jezior (Great Lakes Research Division of the University of Michigan), żeby móc opłacić studia.
D.B.: Miała Pani okazję porównać dwa różne systemy edukacji wyższej – polski i amerykański.
E.E.K.: To były dwa różne światy.
D.B.: A jakie miała Pani odczucia pod tym względem po powrocie do kraju?
E.E.K.: Niedogodności pojawiły się na samym początku – miałam doktorat, zaczęłam pracę w Instytucie Ekologii PAN, ale w administracji jednostki nie uznano mojego stopnia naukowego. Musiałam nostryfikować swój dyplom. Dla porównania w Stanach mój tytuł magistra zaakceptowano bez większych formalności. Prawie od razu po rozpoczęciu nowej pracy, bo po kilku tygodniach, pojechałam do Antarktyki.
D.B.: Dlaczego akurat wybrała Pani Instytut Ekologii?
E.E.K.: Było to jedyne miejsce w Warszawie, które odpowiadało moim zainteresowaniom badawczym. Kiedy dostałam pracę w Instytucie Ekologii, były dwie możliwości – Zakład Hydrobiologii, czyli badania wód słodkich, oraz Zakład Badań Polarnych. Byłam oceanografem, więc praca na morzu była naturalnym wyborem.
D.B.: Czy od początku myślała Pani o tym, że praca w takim miejscu to możliwość wzięcia udział w rejsie badawczym do Antarktyki?
E.E.K.: Tak, uznałam to za coś bardzo ciekawego, pewnego rodzaju przywilej, również biorąc pod uwagę, że po drodze była możliwość postoju w Brazylii, Urugwaju czy Argentynie.
D.B.: Na jakich statkach Pani pływała?
E.E.K.: Na „Profesorze Siedleckim” i „Antonim Garnuszewskim”. Oprócz mnie i Ryszarda Ligowskiego, z którym miałam kilka wspólnych publikacji dotyczących Zatoki Admiralicji, prawie nikt się wtedy fitoplanktonem w Polsce nie zajmował w kontekście fizyki i chemii morza. Później współpracowałam z naukowcami z Ameryki, Belgii i Francji. Wspólne analizy i opracowanie materiałów zdobytych w czasie rejsów do różnych obszarów Antarktyki wiązały się też z moimi wielokrotnymi wizytami i miesięcznymi pobytami na Uniwersytecie w Brukseli (Vrije Uniwersytet), College Station w Texasie czy w Instytucie Oceanologii w Banyuls-sur-Mer we Francji. Pracowałam również w Komisji Europejskiej.
D.B.: Czym się tam Pani zajmowała?
E.E.K.: Brałam udział w ocenie wniosków o dofinansowanie projektów naukowych. Oczywiście tych dotyczących środowiska wodnego i ochrony jego zasobów. Zachęcano, aby naukowcy z różnych krajów Unii Europejskiej wspólnie składali projekty. Każdy członek komisji zapoznawał się ze wszystkimi wnioskami, to były dość grube dokumenty. Nie można było oceniać wniosków składanych przez pracowników jednostki naukowej, którą się reprezentowało. Nie przekazywano nam też informacji, jakie projekty otrzymały finansowanie.
D.B.: Wróćmy jeszcze do rejsów badawczych, w których Pani uczestniczyła. Czy spotkała się Pani z konfliktem na linii naukowcy – grupa techniczna? To jeden z modelowych sporów, jest nawet opisany w literaturze dotyczącej psychologii polarnej. Ja sama pamiętam podobne zatargi podczas swoich wyprawy.
E.E.K.: Polacy narzekają na wszystko. (śmiech) Ja czegoś takiego nie zaobserwowałam. Byłam skupiona na swojej pracy naukowej i niespecjalnie mnie interesowało, ile tego typu sytuacji spornych się pojawia.
D.B.: A jak Pani sobie radziła na statku jako kobieta? W latach 80. niewiele pań uczestniczyło w dalekomorskich rejsach badawczych.
E.E.K.: Staram się życzliwie odnosić do innych i zazwyczaj odpłacano mi tym samym. Choć zdecydowanie wolałam trzymać się z boku, bo byłam zajęta pracą, czy to było w Stanach, czy w Polsce.
D.B.: Z badaniami polarnymi była Pani związana praktycznie przez całe życie zawodowe.
E.E.K.: Tak. Po powrocie ze Stanów rozpoczęłam pracę w Zakładzie Badań Polarnych Instytutu Ekologii PAN w 1977 roku i pracowałam tam do 1990 roku. Potem z Łomianek przeniesiono nas do Warszawy i tam kontynuowałam pracę w jednostce, która od 1992 roku nosiła nazwę Zakładu Biologii Antarktyki. W 2013 roku przeszłam na emeryturę, tzn. oficjalnie, bo jeszcze miałam parę artykułów do skończenia w ciągu następnych dwóch lat.
D.B.: Ma Pani sporo osiągnięć naukowych, pracowała Pani w Antarktyce. Jak z perspektywy czasu Pani to ocenia?
E.E.K.: To była moja praca, ważna część mojego życia. Życie toczy się dalej, mam teraz więcej czasu na malowanie. (śmiech)
D.B.: Dziękuję Pani za rozmowę.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z archiwum prywatnego Elżbiety E. Kopczyńskiej
Dr hab. Elżbieta Ewa Kopczyńska – specjalizowała się w ekologii fitoplanktonu słodkowodnego i morskiego. Po studiach magisterskich w Katedrze Oceanografii i Biologii Morza Wydziału Rybackiego na Wyższej Szkole Rolniczej w Olsztynie w latach 60. wyjechała do USA. W 1973 roku obroniła pracę doktorską na Wydziale Oceanografii i Meteorologii Uniwersytetu Michigan w Ann Arbor. Tematem pracy była przestrzenna i czasowa różnorodność fitoplanktonu Jeziora Michigan w odniesieniu do fizyko-chemicznej zmienności środowiska. Po powrocie do Polski w 1977 roku rozpoczęła pracę w Zakładzie Badań Polarnych Instytutu Ekologii PAN. Uczestniczyła w czterech rejsach badawczych do Antarktyki w latach 1977-1989. Od 1991 do 2010 roku brała udział w pracach Komisji Europejskiej w Brukseli przy ocenie projektów naukowych związanych z ekologią wód. W 1993 roku otrzymała stopień doktora habilitowanego (praca „Ilościowe badania fitoplanktonu w sektorach Atlantyckim i Indyjskim Antarktyki”) i wkrótce potem stanowisko profesora. Autorka szeregu publikacji z dziedziny ekologii fitoplanktonu morskiego i słodkowodnego. Jej prace obejmują wieloletnie monitoringi fitoplanktonu w Zatoce Admiralicji (Wyspa Króla Jerzego, Stacja Arctowskiego) oraz uczestnictwo w międzynarodowych oceanograficznych badaniach zespołów fitoplanktonu (np. programy BIOMASS i JGOFS) w zachodniej i wschodniej Antarktyce i innych rejonach Oceanu Południowego (strefa Subantarktyki na południe od Afryki i Australii, Basen Crozeta; strefa Antarktyki – Zatoka Prydza, transekt pomiędzy Australią i lądem Antarktydy).
Z listą publikacji dr hab. Elżbiety Ewy Kopczyńskiej można zapoznać się na archiwalnej stronie Stacji Arctowskiego.
Podoba Ci się projekt Polarniczki? Jeżeli uważasz, że warto go wspierać, zapraszam na profil projektu w serwisie Patronite. Dziękuję!