„Nie można się bać zadawać pytań” – Kinga Hoszek

Zaczęło się od notatki prasowej opublikowanej na stronie Uniwersytetu Gdańskiego w listopadzie 2023 roku, że doktorantka z Wydziału Oceanografii i Geografii UG otrzymała prestiżowe stypendium CCAMLR, a więc Komisji ds. Zachowaniu Żywych Zasobów Morskich Antarktyki. Kiedy napisałam do Kingi, czy zechciałaby opowiedzieć o swojej pracy naukowej w ramach projektu „Polarniczki”, poprosiła o kontakt za pół roku. Opłacało się tyle czekać.

Daga Bożek: Nasza pierwsza korespondencja miała miejsce w grudniu 2023 roku. Co się od tego czasu zmieniło?

Kinga Hoszek: Na pewno przeanalizowałam swoje próbki. Niedawno dostałam jeden z ostatnich wyników. Tak więc materiał mam opracowany, siadam do pierwszej publikacji. W końcu mam nad czym dalej pracować! Jestem po pierwszym spotkaniu komisji CCAMLR, jest to grupa robocza ds. monitorowania i zarządzania ekosystemami. Tak więc powoli wdrażam się w jej pracę. Byłam też już po raz pierwszy u swojego mentora, dra Jeffersona Hinkego, w ramach projektu w Kalifornii i to był bardzo udany wyjazd. Jest to świetny specjalista zajmujący się pingwinami i bardzo dużo się od niego nauczyłam. Tak więc sporo się wydarzyło! (śmiech)

D.B.: Pamiętam, że właśnie tak mi napisałaś – to się dopiero zaczyna, więc poczekajmy na efekty. Pozostaje mi tylko pogratulować! Teraz możemy już więcej porozmawiać o Twoim stypendium sfinansowanym przez CCAMLR. Jesteś drugą polską doktorantką w historii tego stypendium, pierwszą była dr Anna Panasiuk.

K.H.: To jest moja promotorka.

D.B.: Piękna kontynuacja, bo dr Panasiuk jest związana z Antarktyką, była w Stacji Arctowskiego. Opowiedz trochę o stypendium, bo jest to bardzo duże wyróżnienie dla tak młodej badaczki, która dopiero zaczyna swoją karierę naukową.

Kinga Hoszek

Na statku „RV Oceania”, Arex2024, fot. Katarzyna Grzelak

K.H.: O stypendium dowiedziałam się od dr Panasiuk. Opowiadała mi też o samej organizacji, jaką jest CCAMLR. Spodobała mi się ta propozycja, więc zaczęłyśmy się zastanawiać, jak rozszerzyć tematykę, którą zajmuję się w ramach doktoratu. I przede wszystkim, jak wyjść poza uniwersytet z naszą pracą. Dr Panasiuk pomogła mi również znaleźć mentora, dr. Jeffersona Hinkego, który jest jej znajomym ze Stacji Arctowskiego, ponieważ spotkali się w Antarktyce, a także działa w CCAMLR. Akurat pozostawały jeszcze trzy miesiące do złożenia wniosku, przygotowałyśmy wszystkie dokumenty i tak oto dostałam stypendium. Bardzo się z tego cieszę!

D.B.: Przypomnij, na którym roku studiów doktoranckich jesteś?

K.H.: Obecnie na drugim.

D.B.: Zatem wniosek składałaś na pierwszym roku studiów doktoranckich, a więc bardzo wcześnie. Fantastyczny początek! Wiesz może, jaka jest konkurencja, jeśli chodzi o to stypendium?

K.H.: Trudno mi powiedzieć, na pewno otrzymują je jedna, maks. dwie osoby w roku, a więc nie jest to duża liczba. To, co trzeba podkreślić, to znalezienie mentora, który podejmie się współpracy, zanim złoży się wniosek. To jest pierwsza trudność. Oczywiście, można zwrócić się z prośbą do komisji CCAMLR o wskazanie takiej osoby, natomiast ja byłam w bardzo komfortowej sytuacji ze względu na pomoc ze strony mojej promotor.

D.B.: Tak, trzeba podkreślić, że w przypadku bycia młodym naukowcem niezwykle ważna jest osoba promotora – na ile jest ona zaangażowana w rozwój swojego podopiecznego i pomaga mu wejść w świat nauki. Twój przykład również pokazuje, że bardzo ważne jest budowanie relacji z innymi naukowcami już na początku swojej kariery naukowej, bo to procentuje w przyszłości.

K.H.: Mam jeszcze to szczęście, że tak naprawdę mam dwie promotorki. Moją pierwszą promotorką jest prof. Magdalena Bełdowska, która jest od części chemicznej, a dr Panasiuk jest promotor pomocniczą, która mnie wspiera swoją wiedzą biologiczną. Dzięki temu miałam pomoc z dwóch stron. Doktor Panasiuk pomogła mi w kwestii prac terenowych, kontaktów badawczych w Antarktyce. Dzięki niej dostałam się na pierwszy rejs badawczy i pozyskałam próbki ze Stacji Arctowskiego dzięki pracownikom Zakładu Biologii Antarktyki IBB PAN. Stąd mogłam od razu zacząć pracę nad doktoratem i nie tracić czasu. Prof. Bełdowska wsparła mnie merytorycznie i pomogła w pracy laboratoryjnej. Miałam szczęście do tych dwóch osób, które bardzo dobrze mną kierują. Kiedy jest się na początku swojej drogi naukowej, to jest się bardzo zagubionym, więc taka pomoc jest nieoceniona.

D.B.: Jaki jest tytuł lub zakres badawczy twojego doktoratu?

K.H.: Wstępny tytuł to „Kluczowy zooplankton antarktyczny i drapieżniki jako wektory zanieczyszczeń ze środowiska morskiego do lądowego w Antarktyce”. Podczas rejsu antarktycznego zebrałam próbki kryla i innego zooplanktonu, mam też próbki piór, guano i skorup jaj pingwinów. W tym roku udało się też pozyskać próbki odchodów i sierści słoni morskich. Chcemy sprawdzić, jak te zwierzęta, które żywią się krylem, pozyskują również zanieczyszczenia, które odkładają się w ich ciele, jaki jest ten transfer tych zanieczyszczeń, jakie ich ilości są przenoszone ze środowiska morskiego do lądowego i ile ich zostaje na lądzie. Jest to na razie roboczy pomysł, pewnie się jeszcze rozwinie. I sporo czasu zajmie! (śmiech)

D.B.: To świetny temat, ponieważ dużo się mówi o transmisji zanieczyszczeń do ekosystemów w rejonach polarnych. Jaki rodzaj zanieczyszczeń badasz?

Kinga Hoszek

Okolica Polskiej Stacji Polarnej Hornsund, Arex2024, fot. Dominik Lis

K.H.: Rtęć i inne metale ciężkie, fenole, które są szczególnie ciekawe, bo, według mojej obecnej wiedzy, do tej pory nie były badane w Antarktyce – oznaczano je tylko w spływach z lodowców, ale nie w żywych organizmach. Na razie skupiam się na badaniu pingwinów, a później, jeśli się uda, kryla. Badam też inne związki organiczne typu WWA i PCB.

D.B.: Społeczeństwom trudno sobie wyobrazić, że w tak czystych, wydawać by się mogło, rejonach polarnych występują zanieczyszczenia. O plastiku i mikroplastiku robi się coraz głośniej, ale inne substancje niekoniecznie są znane.

K.H.: Skończyłam już oznaczyć próbki pingwinie. Można by się spodziewać, że tych związków, na przykład fenolowych, powinno być bardzo mało, ale niestety są. Nie są to może ogromne ilości, ale sama ich obecność niepokoi.

D.B.: Czy Twoje badania staną się przyczynkiem do dalszych obserwacji czy współpracy z biologami, ekologami jeśli chodzi o wpływ tych substancji na zdrowie i kondycję organizmów morskich? A może takie badania już są aktualnie prowadzone?

K.H.: To jest trudna sprawa, ponieważ nie jesteśmy w stanie tego jednoznacznie stwierdzić. Przynajmniej taki jest mój obecny stan wiedzy. Dałoby się to zrobić metodami laboratoryjnymi. W tym celu trzeba by było przewieźć zwierzę do laboratorium i wykonać wszystkie potrzebne testy, a to nie jest typ badań, który chciałabym kiedykolwiek prowadzić. Ale wydaje mi się, że już sam fakt monitorowania stężeń danych związków jest istotny. Fenole są endokrynnie czynne, więc wpływają na rozmnażanie, formowanie zarodków i ich rozwój oraz cały system hormonalny zwierząt. Kiedy dostają się do organizmu, podszywają się pod hormony, przez co zaburzają wspomniane procesy, więc można stwierdzić, że jeśli ilość fenoli będzie wzrastać w organizmach, to prawdopodobnie będą wpływać na zaburzenia płodności, a co za tym idzie – na przetrwalność populacji. Jeżeli nie ma zastępowalności pokoleń, to populacje nie będą sobie dobrze radziły. Obecnie nie jesteśmy w stanie tak dokładnie określić, co w tkankach spowoduje np. 200 nanogramów fenolu, ale jeżeli będziemy obserwować wzrost stężeń tych związków w organizmach antarktycznych, to na pewno będą miały na nie wpływ.

D.B.: To też jest zagadnienie w kontekście ludzkiego zdrowia, ponieważ w łańcuchu pokarmowym również my się pojawiamy, jedząc np. ryby.

K.H.: Na pewno prowadzi się badania na kurczakach, które wykazały, że jeśli jajka były obstrzykiwane różnymi dawkami fenoli, wpływało to na niewłaściwy rozwój zarodka. Stąd wiemy, że ma to wpływ. Czy te stężenia, które występują w Antarktyce też będą podobnie oddziaływały, tego na razie nie wiemy. Sam fakt, że one występują, świadczy o tym, że nie jest dobrze.

D.B.: Wspominałaś, że uczestniczyłaś w rejsie do Antarktyki. W jakim rejonie operowaliście, czy udało Wam się odwiedzić Stację Arctowskiego?

K.H.: To była praca na statku w ramach projektu FINWAP (“Comprehensive assessment of a fin whale (Balaenoptera physalus) high-density area along the West Antarctic Peninsula”). Był to międzynarodowy projekt, którego współautorką była dr Panasiuk, a który skupiał się na finwalach. Pracowałyśmy jako część grupy krylowej. Operowaliśmy głównie przy Elephant Island, gdzie jest wielkie żerowisko finwali, na które corocznie te zwierzęta przypływają w ogromnych ilościach.

D.B.: Zazdroszczę widoków!

K.H.: Tak, to była najpiękniejsza rzecz, jaką widziałam w życiu. Przy okazji pobierania próbek na potrzeby projektu pozyskałyśmy trochę kryla i zooplanktonu do mojego projektu. Próby trzeba było rozdzielić, bo inaczej się je konserwowało. Oni sprawdzali ilościowo i jakościowo miejsca, w których żerują finwale i wkładali próbki do formaliny, a my brałyśmy mrożone, żeby móc później analizować tkanki kryla i zooplanktonu. Płynęliśmy też w dół, w stronę Szetlandów Południowych, ale nie wpływaliśmy do Stacji Arctowskiego.

D.B.: Wszystko przed Tobą! (śmiech)

K.H.: Staram się o finansowanie, żeby móc pojechać do polskiej stacji i tam prowadzić badania, zebrać swoje próbki pingwinie i przy okazji obserwować te zwierzęta. Żeby móc wyciągać dobre wnioski, muszę znać ich zachowania w naturalnym środowisku. Skąd się wzięły pewne zależności pomiędzy związkami, które trafiają do środowiska.

Kinga Hoszek

 Antarktyka, „RV Maria S Merian”, rejs w ramach projektu FINWAP, marzec 2023, fot. Viola Panigada

D.B.: Trzymam kciuki! Kiedy odbył się ten rejs i jak długo trwał?

K.H.: To było na pierwszym roku mojego doktoratu; rejs zaczął się w lutym 2023 roku i trwał sześć tygodni. Na początku kwietnia byłam z powrotem w Polsce.

D.B.: Jakie były Twoje wrażenia? Wcześniej pracowałaś w laboratorium, a to już była praca w terenie.

K.H.: Zdecydowanie teren! (śmiech) Myślę, że jak już raz się zobaczy takie miejsce, to potem ciężko jest nie chcieć tam wrócić. Złapało mnie to za serce. W projekcie „Polarniczki” niektóre kobiety opowiadały o takim zjawisku jak gorączka polarna, więc myślę, że dopadło mnie coś takiego. Kiedy zobaczyłam pierwszego pingwina i pierwszą dryfującą górę lodową, przepadłam.

D.B.: Dokładnie tak samo jak w przypadku Marty Potockiej, która zakochała się w Antarktyce „od pierwszego pingwina”.

K.H.: To jesteśmy w tej samej drużynie!

D.B.: Powiedz jeszcze o współpracy międzynarodowej. To wspaniałe, że jako młoda badaczka na początku swojej kariery już współpracujesz z naukowcami z zagranicy. Czego młodzi badacze mogą się dzięki temu nauczyć, czy jest to szansa dla młodych naukowców z Polski?

K.H.: U nas na Wydziale Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego można na palcach jednej ręki policzyć ludzi, którzy naukowo zajmują się Antarktyką. Większość jest skupiona wokół Bałtyku czy Arktyki, bo tam jest łatwiejszy dostęp. Antarktyka jest odległa dosłownie i w przenośni. Tak więc możliwość spotkania badaczy, którzy zajmują się tym rejonem, to niesamowita szansa. Dzięki stypendium nagle znalazłam się w grupie, w której wszyscy o tym rozmawiają! (śmiech) I wreszcie nie jestem jedyną osobą, która ciągle gada o pingwinach. Wspaniałe uczucie! Różne kraje mają różne możliwości, więc sam fakt współpracy międzynarodowej i możliwości uzyskania próbek z różnych części Antarktyki to ogromna szansa. Teraz jestem na etapie rozmawiania o transporcie próbek do nas z Cape Shirreff, gdzie znajduje się amerykańska stacja badawcza. Dzięki współpracy międzynarodowej takie rzeczy są możliwe i ma się szerszy obraz. Sama nie byłabym w stanie tego zrobić. Dzielenie się wiedzą, próbkami i doświadczeniem to są zalety współpracy międzynarodowej.

D.B.: Płynnie przechodząc od współpracy międzynarodowej, chciałam Cię zapytać o Twój pobyt w Stanach Zjednoczonych, ponieważ całkiem niedawno wróciłaś do Polski z San Diego. Jak wypadło Twoje spotkanie z mentorem?

K.H.: W tym roku pobyt był krótki. Stypendium CCAMLR działa tak, że otrzymuje się konkretne fundusze na dwa lata. W tym roku podeszliśmy do tematu oszczędnie, żeby mieć pewność, że w przyszłym roku również będą środki na spotkanie w San Diego. Pobyt trwał dziesięć dni i na miejscu przygotowywałam się głównie do spotkania w ramach grupy roboczej EMM CCAMLR. Zgłoszeniem na to spotkanie było złożenie papieru roboczego dotyczącego problemu, który chcę przedstawić przed komisją. Przez te dziesięć dni pracowaliśmy nad przygotowaniem dokumentu. Najpierw poznałam zakres badań prowadzonych przez Amerykanów. Mój mentor aktualnie zajmuje się głównie tagowaniem pingwinów, ich fizjologią i behawioryzmem na ścieżkach migracyjnych. Opowiadał mi o swojej pracy, pokazywał dużo wyników, filmów i zdjęć. Zorganizował mi również spotkania z każdą osobą z jego zespołu, która zajmuje się Antarktyką. Tak więc przez pierwsze dni chodziłam od pokoju do pokoju i miałam mnóstwo spotkań. Dużo rozmawialiśmy o współpracy, w jaki sposób można połączyć ich obszar badań z tym, czym ja się zajmuję. Następnie w szczegółach omawialiśmy spotkanie. Przygotowaliśmy szkic papieru roboczego, w jaki sposób chcemy przedstawić te wyniki. Moje bardzo szczegółowe, chemiczne myślenie trzeba było zastąpić bardziej ogólną prezentacją, pokazaniem celowości moich działań, aby była zrozumiała dla wszystkich zebranych. Chodziło o to, żeby pokazać problem, wskazać, że jest istotny i przede wszystkim zainteresować nim ludzi, niż skupiać się na liczbach. Zorganizowano dla mnie próbną prezentację wspomnianego papieru roboczego w NOAA (National Oceanic and Atmospheric Administration). Była okazja do przedyskutowania go i wniesienia poprawek. Mogłam po raz pierwszy go komuś pokazać i poćwiczyć prezentację w języku angielskim. To była moja pierwsza prezentacja w tym języku.

D.B.: Stresowałaś się? Nie dość że występowałaś publicznie, to jeszcze w języku obcym.

K.H.: To był mój największy stres. Wiedziałam, o czym chcę mówić, ale bałam się, że zabraknie mi słów. Miałam na szczęście notatki.

D.B.: Sądząc po Twojej minie, chyba wszystko poszło dobrze.

K.H.: Tak, odbiór był dobry. Było sporo ciekawych pytań. Czasem wydaje się, że wszystko jest oczywiste, ale gdy ktoś zada pytanie, to nagle okazuje się, że nie wszystko dobrze da się ubrać w słowa. To też kwestia nauczenia się, jak tłumaczyć skomplikowane rzeczy. W spotkaniu nie uczestniczyli chemicy, byli to głównie ekolodzy, którzy zadawali mi pytania o zupełnie innym charakterze.

D.B.: Odnoszę wrażenie, że masz ogromny niedosyt po tej pierwszej wizycie.

K.H.: Tak, nie mogę się doczekać, kiedy pojadę tam po raz kolejny. Ten wyjazd bardzo mnie podbudował, uświadomił, że to co robię, ma sens. Ogólnie wiem, że to ma sens, ale czasami, kiedy jest dużo ciężkiej pracy i przeciwności, zapomina się o tym.

D.B.: Co spowodowało, że zdecydowałaś się zacząć doktorat?

K.H.: O doktoracie myślałam od początku moich studiów, ponieważ od długiego czasu wydawało mi się to ciekawe. Najpierw studiowałam zootechnikę o specjalizacji zwierząt towarzyszących i egzotycznych na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie. Uzyskałam stopień inżyniera i potem pracowałam w Śląskim Ogrodzie Zoologicznym w Chorzowie w małpiarni. Następnie pojechałam na wolontariat do Brazylii, w ramach którego miałam również zajmować się małpkami, a tymczasem trafiłam do zwierząt morskich. I były tam pingwiny. Tak się w nich zakochałam, że po powrocie do Polski zdecydowałam o rozpoczęciu studiów magisterskich z oceanografii w Gdyni. Chciałam postudiować i zobaczyć, jak to jest. W Brazylii pracowałam w centrum rehabilitacji dzikich zwierząt. Dużo się tam mówiło o zanieczyszczeniach oceanu m.in. lekami. Trafiały do nas zwierzęta, którym nie byliśmy w stanie pomóc, bo miały wysoką lekoodporność. Antybiotyki na nie nie działały. To spowodowało, że wpadłam na pomysł, aby zacząć to badać i spróbować coś z tym zrobić. Z tą myślą poszłam na oceanografię i zupełnie przez przypadek trafiłam na tutoring do dr Panasiuk. Doszłyśmy do wniosku, że doktorat byłby dobrym rozwiązaniem. Od początku sygnalizowałam, że chciałabym się zająć regionami zimnymi, Antarktyką i pingwinami. I tak to się zaczęło.

Kinga Hoszek

Obserwacja finwali, okolice Elephant Island, „RV Maria S Merian”, rejs w ramach projektu FINWAP, marzec 2023, fot. Zoë Groenewoud

D.B.: Myślę, że na tej ścieżce prowadziły Cię ciekawość świata i chęć uczenia się. Wykazałaś się dużą konsekwencją.

K.H.: Prawie od zawsze wiedziałam, że chciałabym pracować ze zwierzętami i im pomagać. Nie miałam skonkretyzowanych planów, ale to się wyklarowało. Kiedy mieszkałam na południu Polski, nie wiedziałam wiele o polskich badaniach oceanograficznych i tych w rejonach polarnych. Dopiero gdy przeprowadziłam się do Trójmiasta, to uświadomiłam sobie, jak wiele nasz kraj robi w tym zakresie. Wtedy już wiedziałam, że to mój kierunek.

D.B.: Widać, że to, czym się zajmujesz, sprawia Ci radość i jest Twoją pasją. Co mogłabyś podpowiedzieć osobom młodym takim jak ty, które dopiero rozpoczynają swoją karierę naukową?

K.H.: Przede wszystkim nie należy się poddawać, bo na początku wiele rzeczy jest trudnych i skomplikowanych. Moim problemem było to, że miałam poczucie, że kompletnie nic nie wiem. Nadal mam takie wrażenie, ale każdy przez to przechodzi i trzeba kroczek po kroczku tę wiedzę zdobywać. Nie można się bać pytać, trzeba chodzić po ludziach i zadawać pytania. W taki sposób zdobywa się kontakty. Im bardziej się próbuje, tym prędzej się trafi na kogoś, kogo te pytania zainteresują. Na pewno nie należy zbyt wiele od siebie wymagać i zadręczać się myślami, co w naszym wieku już powinniśmy osiągnąć. Nie powinno się też porównywać do innych ludzi, bo to blokuje i dołuje, tylko szukać swojej drogi. Szczególnie jak się dopiero zaczyna. Trzeba mieć otwartą głowę.

D.B.: Dziękuję za rozmowę!

Zdjęcie w nagłówku: Pod lodowcem w Magdalenefjorden, Arex2024, fot. Dominik Lis


Kinga Hoszek – oceanografka, doktorantka w Katedrze Oceanografii Chemicznej i Geologii Morza na Wydziale Oceanografii i Geografii Uniwersytetu Gdańskiego. Swoje badania skupia na oznaczaniu stężeń potencjalnie toksycznych pierwiastków i związków w organizmach antarktycznych zwierząt, poprzez badanie ich tkanek, sierści, piór, odchodów czy skorup jaj. Obecnie pracuje jako pracownik techniczny w zakładzie Fizyki Morza (Pracownia Biofizyki Morza) Instytutu Oceanologii PAN.

Podoba Ci się projekt Polarniczki? Jeżeli uważasz, że warto go wspierać, zapraszam na profil projektu w serwisie Patronite. Dziękuję!

Projekt Polarniczki na Patronite.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *