Geografki z Uniwersytetu Warszawskiego na Spitsbergenie

Na przełomie lat 70. i 80. odbyły się dwie wyprawy Koła Naukowego Studentów Geografii (KNSG) Wydziału Geografii i Studiów Regionalnych (WGiSR) Uniwersytetu Warszawskiego na Spitsbergen. Wspomnieniami z tych ekspedycji podzieliła się ze mną Pani Hanna Prószyńska-Bordas, uczestniczka tamtych wydarzeń.

— Obie wyprawy studenckie działały dość blisko ośrodków zamieszkałych (Barentsburg, Isfjord Radio). Ze względu na bezpieczeństwo uczestników takie rozwiązanie okazało się korzystne, gdyż studenci nie dysponowali sprzętem takim jak łodzie motorowe ani większymi funduszami. Umożliwiło też dość liczne kontakty z Norwegami, a zwłaszcza ludnością sowieckiego Barentsburga (głównie Ukraińcami) i naukowcami różnych dziedzin (geologia, glacjologia, archeologia itp.). Bazę wizytował śmigłowcem Sysselmann [gubernator Svalbardu, przyp. D.B.] z Longyearbyen, od Norwegów otrzymywaliśmy też pocztę. Pomoc okazana przez kierownictwo radzieckiego przedsiębiorstwa górniczego Arktikugoł w Barentsburgu była zasadnicza dla osiągnięcia celów wyprawy. Chodzi przede wszystkim o usługi transportowe po cenie, na którą było nas stać. Również władze Barentsburga pozwoliły nam nieodpłatnie korzystać ze swoich chatek, zbudowanych na wydzierżawionych od Norwegii miejscach, co okazało się istotne w momentach złej pogody – wspomina Pani Hanka, bo tak prosi, żeby ją przedstawić w tekście.

I Polarna Wyprawa KNSG UW na Spitsbergen w 1978

Wyprawa działała na wyspie Spitsbergen Zachodni na Ziemi Nordenskiölda przez dwa miesiące latem 1978 roku. Opiekunem naukowym był dr Witold Lenart, kierownikiem organizacyjnym Wojciech Lewandowski. W składzie wyprawy były trzy kobiety: studentka Wydziału Biologii UW Joanna Dobrowolska (później Lewandowska) i dwie studentki geografii – Teresa Kurzyna (później Mrozek) i Hanka Prószyńska (później Prószyńska-Bordas). Wśród członków wyprawy byli studenci Wydziału Geografii: Waldemar Gogołek, Tomasz Malanowski, Marcin Żarski, a także Tadeusz Sadowski (kronikarz), Jacek Kurzyna (fizyk) oraz Aleksander Kotlicki (lekarz).

Historia pewnego promu, czyli fragment „Spitsbergen 80’. Kronika II Polarnej Wyprawy Studentów Geografii UW” (ciąg dalszy historii w poniżej).

Historia pewnego promu, czyli fragment tekstu z niepublikowanej książki „Spitsbergen 80’. Kronika II Polarnej Wyprawy Studentów Geografii UW” i zdjęcia (ciąg dalszy historii poniżej).

Nad zatoką Russekeila, nieopodal przylądka Starostinkapp, w miejscu dawnej osady Pomorców zwanym Starostinka, stoi hus zbudowany przez firmę wielorybniczą Nimrod. Nieopodal uczestnicy wyprawy w 1978 roku wybudowali tzw. „polski domek” z drewna dryftowego, który służył jako kuchnia i jadalnia. Budynek do dziś stoi jako „Polsk Kjøkken” (pol. polska kuchnia) i traktowany jest jako zabytek. W 1980 roku firma górnicza Arktikugoł z Barentsburga zbudowała porządny drewniany dom w sąsiedztwie.

Aby mieć łączność ze światem, uczestnicy wyprawy musieli przepłynąć pontonem niewielką rzeczkę, a następnie przejść prawie pięć kilometrów wzdłuż wybrzeża, aby dotrzeć do norweskiej stacji brzegowej Isfjord Radio na przylądku Kapp Linné.

Obszarem działania naukowego była dolina Linnédalen. Badano formy strefy marginalnej lodowca Linnebreen, osady czwartorzędowe w dolinie, tarasy morskie, grunty strukturalne, hydrografię i chemizm wód, florę tundry. Podczas wyprawy w bazie działała stacja meteorologiczna. Skartowano jezioro Linnevatnet i podjęto próbę wykreślenia jego mapy batymetrycznej. Z pomiarów wynikało, że jest ono kryptodepresją, czyli zagłębieniem terenu wypełnionym przez wodę, którego dno znajduje się poniżej średniego poziomu morza.

Była też kilkudniowa wycieczka z biwakami na lodowcach.

Oprócz udziału we wspomnianych wyżej badaniach, Pani Hanka zajmowała się dziejami obecności człowieka w dolinie Linnédalen. To miejsce było związane między innymi z postacią rosyjskiego łowcy Iwana Starostina (zm. w 1826 roku), który spędził na Spitsbergenie 30 lat, w tym przez połowę z nich ani razu nie opuszczając wyspy. Na jego cześć w 1834 roku nazwano jego nazwiskiem przylądek po południowej stronie Isfjordu.

— Uczestnicy wyprawy byli wyszkoleni alpinistycznie, przed wyprawą odbyły się liczne treningi na bunkrach w Janówku, na skałkach w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i zimowe wędrówki po Tatrach z biwakami w ekstremalnych warunkach. Uczestniczyliśmy też w kursie strzeleckim, a na wyprawę wypożyczyliśmy broń palną. Konsultowaliśmy się z doświadczonymi polarnikami. Jeździliśmy do Torunia, by spotkać się z prof. Janem Szupryczyńskim i prof. Gabrielem Wójcikiem. Wspierał nas swoim doświadczeniem i entuzjazmem warszawski podróżnik Ryszard Czajkowski. Dzięki wyprawom PAN do Hornsundu mogliśmy zaokrętować nasz ekwipunek na ich statek, odbieraliśmy bagaże w Barentsburgu. Bez pomocy starszych kolegów nie dalibyśmy rady. W końcu jako studenci nie mogliśmy liczyć na znaczniejsze fundusze. Podróżowaliśmy przez ZSRR, gdyż nie mieliśmy dotacji dewiz zachodnich. W 1978 roku była to podróż pociągiem do Murmańska, a stamtąd luksusowym statkiem sowieckim Maria Jermołowa, przewożącym górników do Barentsburga i Piramiden. W 1980 roku lecieliśmy radzieckim Aerofłotem do Longyearbyen. Na Spitsbergenie korzystaliśmy z transportu radzieckiej firmy górniczej Arktikugoł, dysponującej śmigłowcem i barką desantową Kama – opowiada Pani Hanka.

Wszystkie studentki, które wzięły udział w ekspedycji, kontynuowały ścieżkę naukową – zostały magistrami, a po kilku latach doktoryzowały się, pracując do emerytury w różnych instytucjach naukowych i uczelniach: Joanna Lewandowska i Hanka Prószyńska-Bordas w Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, a Teresa Kurzyna w Państwowym Instytucie Geologicznym w Krakowie.

Waldemar Gogołek i Marcin Żarski dzięki doświadczeniu polarnemu po dyplomie uzyskali zatrudnienie w Państwowym Instytucie Geologicznym, gdzie pozostali na odpowiedzialnych stanowiskach przez długie lata, a Żarski się doktoryzował. Wojciech Lewandowski uzyskał zatrudnienie na WGiSR UW, gdzie się doktoryzował i pracował do emerytury, organizując szereg wypraw, zwłaszcza wysokogórskich, w różne regiony świata. Tomasz Malanowski brał udział w kolejnych wyprawach polarnych, również antarktycznej. Popularyzuje sprawy polarne w postaci artykułów i książek. W 2024 roku ukazały się drukiem jego wspomnienia pt. „Na Szpicbergu”.

II Polarna Wyprawa KNSG UW na Spitsbergen w 1980

Joanna Lewandowska i Bogdan Horodyski przy pracy

Joanna – prace kameralne

Latem (od 9 lipca do 10 września) 1980 roku powtórzono wyprawę w to samo miejsce. W wyprawie ponownie wzięli udział: Tomasz Malanowski (kierownik organizacyjny) i Hanka Prószyńska (kierownik gospodarczy).

Okres przed wyprawą Pani Hanka wspomina tak:

— Przygotowania rozpoczęły się wiosną 1979 roku. Potrzebne fundusze uzyskano z dotacji przyznanych przez Wydział Geografii i Studiów Regionalnych UW, Oddział Warszawski Polskiego Towarzystwa Geograficznego, Warszawskie Centrum Studenckiego Ruchu Naukowego, Socjalistyczny Związek Studentów Polskich, zakłady przemysłowe, spółdzielnie branżowe oraz z wpłat indywidualnych uczestników. Część wyposażenia obozowego, sprzętu naukowego, żywności oraz medykamentów stanowiły produkty reklamowe i darowizny od producentów i instytucji naukowych.

W wyprawie wzięło udział 11 osób. Byli to studenci Wydziału Geografii: Joanna Lewandowska (później Smoleńska), Artur Kenig, Krzysztof Miros, Eugeniusz Ryżyk, Jarosław Sarul, Witold Smoleński, Włodzimierz Kielak (lekarz medycyny), opiekunowie naukowi: dr Bogdan Horodyski i dr Andrzej Musiał (również opiekun KNSG) oraz wspomniani Tomasz Malanowski i Hanka Prószyńska.

Celem wyprawy było przeprowadzenie podstawowych badań polarnego środowiska geograficznego doliny Linnédalen. Prowadzono obserwacje meteorologiczne, wykreślono mapę strefy marginalnej lodowca Linnebreen na podstawie zdjęcia stolikowego, przeprowadzono obserwacje geologiczne, hydrologiczne i glebowe. Zebrane materiały posłużyły do opracowania mapy geomorfologicznej, rozszerzonej podczas następnych wypraw na całą Ziemię Nordenskiölda.

Obie mapy zostały przekazane do nowo powstałego Muzeum Badań Polarnych w Puławach.

Charakterystyka fizyczno-geograficzna Linnédalen została przedstawiona w zbiorze artykułów wydanych w „Zeszytach Naukowych” Warszawskiego Centrum Studenckiego Ruchu Naukowego w 1982 roku. Kilka osób podczas wyprawy pozyskało materiały do swoich prac magisterskich.

Największy wkład pracy niewątpliwie włożyli obaj opiekunowie naukowi dr Andrzej Musiał i dr Bogdan Horodyski oraz Joanna Lewandowska (później Smoleńska), którzy prowadzili żmudne prace kartograficzne.

Niestety niewiele lat później zabrakło dwojga nieprześcignionych pasjonatów geografii: Joanna Smoleńska zginęła w wypadku samochodowym, a Andrzej Musiał zmarł na chorobę onkologiczną.

Pani Hanka, która na tej wyprawie pełniła funkcję kierownika gospodarczego, wspomina, że wykopana jama w ziemi doskonale pełniła funkcję lodówki (trzymano tam m.in. zawoskowane jajka), a Uniwersytet Warszawski wyposażył członków ekspedycji w odzież z polskiego dżinsu, koszule flanelowe i gumiaki, które były idealne do wykonywania prac w bazie.

Studenci i opiekunowie wyprawy w roboczych strojach, patrząc w kierunku bieguna, pozują do zdjęcia o północy w lipcu 1980 roku

Opowiada:

— Świetnie się sprawdzał sprzęt wypożyczony od wojska. Nie udało się natomiast wypożyczyć z telewizji kamery filmowej. Bardzo trudno było dostać kolorowe błony fotograficzne, mieliśmy tylko trochę diapozytywów wschodnioniemieckich ORWO. Sprzętu pomiarowego, pożyczonego czy przekazanego z różnych instytucji, było zbyt mało lub był on słabej jakości, nie zawsze działał w warunkach terenowych. Przywieziona benzyna nie nadawała się do palników, jeden z dwóch palników gazowych nie działał poprawnie, bateria w kalkulatorze wylała się, tak że kartografowie musieli robić swoje obliczenia na piechotę. Radziecki śmigłowiec, lądując w bazie, skosił nam termometry gruntowe. Sprzęt osobisty – śpiwory, anoraki, kurtki puchowe podarowane nam przez firmę Astra z Warszawy – był pięknie uszyty, ale użyto w nich puchu średniej jakości. Brakowało karimat, a polskie materace dmuchane niestety były ciężkie i trudno było je dźwigać na dłuższe wycieczki. Sprzęt alpinistyczny mieliśmy na szczęście wypróbowany i niezawodny. Od chodzenia po kamieniach odklejały się podeszwy butów górskich, trzeba było jakoś je naprawiać z użyciem dostępnych materiałów. Namioty wzmacniano, doszywając kołnierze za pomocą igieł chirurgicznych z apteczki lekarza wyprawy, jednak i to na nic się nie zdało, gdyż namioty produkowane wówczas w kraju i przekazane wyprawie do testowania idealne były na urlop w Bułgarii, ale nie nadawały się zupełnie do warunków ekstremalnych, zwłaszcza wiatrów. Gdyby nie życzliwość władz Arktikugołu z Barentsburga i zwykła solidarność ludzi żyjących pod biegunem, wspierających się wzajemnie i dzielących się tym, co mają, wyprawa nie byłaby udana. Najgorszą pogodę przetrwaliśmy schronieni w husach, czyli chatkach norweskich i sowieckich. Opalaliśmy je drewnem dryftowym i węglem dostarczonym z Barentsburga.

W opowieści Pani Hanki nie brak również wątków związanych z jakże istotną w każdych warunkach aprowizacją:

— Głodu nie zaznaliśmy. Norweskie ekspedycje miały wówczas żywność liofilizowaną i napoje w butelkach, trochę im tego zazdrościliśmy. W związku ze skromnym funduszem i istniejącymi wówczas trudnościami w zaopatrzeniu na polskim rynku przywieźliśmy to, co można było wówczas u nas w kraju „zorganizować” – głównie bardzo popularne w PRL konserwy: rybne, mięsne, warzywne, owocowe oraz kasze i suchary, a także wojskowe racje z suchym prowiantem i wojskowy chleb w puszkach. Mieliśmy suszone przez siebie owoce czy woskowane jajka z domowego kurnika. Wiele firm podarowało nam swoje wyroby: mieliśmy olej z Zakładów Przemysłu Tłuszczowego w Warszawie, mleko skondensowane i w proszku z Gostynia, doskonałe zupy w puszkach z Łowicza itp. Będąc w terenie, raczyliśmy się Vibaltem lub mlekiem w proszku rozpuszczanym w wodzie z potoku. Największym rarytasem kulinarnym okazały się ziemniaki, przyniesione w plecaku przez ukraińskich górników z Barentsburga oraz ciemny chleb tam pieczony.

Pani Hanka Prószyńska-Bordas miała ksywkę Gapa. Stąd jej koledzy z wyprawy nazwali samozwańczo jeden ze szczytów o wysokości 630 metrów n.p.m. w pobliżu lodowca Linnebreen… Gapafjellet.

Ale to tylko jeden z przykładów nazewniczej pomysłowości, o czym świadczy komentarz Pani Hanki:

— Myśmy wszystko nazywali: garb w dolinie Linneusza był Dinozaurem, lodowczyk bez nazwy dr Musiał nazwał imieniem swej małej córeczki Kasiczekbreen, przełęcz, którą trzeba było pokonać po 20-godzinnym dniu pracy nazwano Zasrana. Był też Wąwóz Szlachetki (Witek Szlachetka prowadził tam badania) czy Przełom Portosa (z racji na pogryzane tam cukierki Portosy). I tu jakaś nazwa była konieczna, gdyż ten szczyt 630 m n.p.m. był ważnym punktem do zdjęcia stolikowego strefy marginalnej lodowca. Ja starałam się podkarmiać kartografów, którzy przez wiele godzin tkwili praktycznie bez ruchu przy stoliku, więc może dlatego się odwdzięczyli. Chyba tylko ta jedna nazwa Gapafjellet trafiła na mapę wówczas wykonaną.

Mimo faktu, że na brak zajęć podczas wyprawy raczej nie mogła narzekać, Pani Hanka była również kronikarzem wyprawy. Scenki z życia polarników i kulisy wyprawy, pisane barwnym językiem, przepisano z manuskryptu, opatrzono fotografiami i udostępniono jako plik pdf w 2012 roku pt. „Spitsbergen 80’. Kronika II Polarnej Wyprawy Studentów Geografii UW”.

Pod datą 16 lipca 1980 roku czytamy o perypetiach podczas budowy promu, który miała być remedium na pokonywanie wspomnianej rzeczki na trasie wzdłuż wybrzeża.

Po długim namyśle i niezliczonych przymiarkach ekipa mostowa zrezygnowała z budowy mostu. Jako ekipa promowa zabrała się do budowy promu. Cztery szczelnie zamknięte puste bębny posłużyły jako pływaki. Dowiązano do nich platformę z desek i oto prom gotowy. Włodek tak zaufał wspaniałości dzieła, że odważnie wkroczył na pokład, by jednostkę wypróbować. W jedną stronę przypłynął ostrożniutko, powolutku ciągnąc linę… Działa! To z powrotem pofolgował sobie. Deski nagle zaczęły uciekać spod nóg. Przychylił się do tyłu, runął na plecy. Rozległ się chlupot i woda pochłonęła nam Włodka. Reszta kursantów bezsilnie patrzyła. A Włodek dalej trzymał się liny. Nad poziom wody sterczała jeno czapka. A kursanty ryły, trzymając się za brzuchy. Włodek wynurzył się, jednym spojrzeniem ocenił sytuację. Napiął buły i wyciągnął się po linie. Chlapu, chlap. Wisiał.

— No, płyńcie po mnie! Płyńcie po mnie! – wołał histerycznie.

Historia zakończyła się happy endem – niedoszłego topielca ocalono i zastosowano odpowiednie środki rozgrzewające:

Teraz i Włodzio wychylił miareczkę i ruszył do chaty się rozdziewać. Tymczasem nadbiegła reszta kursantów i dalej otwierać dzioby, bo też lubią lekarstewko one. No i tak we flaszce zostało tylko pół. Doktor Musting dolał wody i znowu było pełno.

W archiwum prywatnym Pani Hanki zachowało się zdjęcie z pierwszej wyprawy z 1978 roku, na której są wszystkie jej uczestniczki:

Pierwsza z lewej: Teresa Kurzyna, obok Joanna Dobrowolska, Hanka Prószyńska – z psem

Pierwsza z lewej: Teresa Kurzyna, obok Joanna Dobrowolska, Hanka Prószyńska – z psem

Pani Hanka była najmłodszą uczestniczką wyprawy. Miała wtedy 21 lat.

Zdjęcia i materiały dzięki uprzejmości Pani Hanki Prószyńskiej-Bordas, uczestniczki obu wypraw


Podoba Ci się projekt Polarniczki? Jeżeli uważasz, że warto go wspierać, zapraszam na profil projektu w serwisie Patronite. Dziękuję!

Projekt Polarniczki na Patronite.pl

Dodaj komentarz