„Czułam, że daję sobie radę i jestem tam, gdzie powinnam być” – Ilona Sekudewicz

Ilona Sekudewicz jest z wykształcenia geologiem, obecnie kończy doktorat w Instytucie Nauk Geologicznych Polskiej Akademii Nauk. Niedawno wróciła z rejsu na statku badawczym RV Polarstern w rejonie Georgii Południowej, podczas którego zajmowała się badaniem naturalnie występujących izotopów promieniotwórczych. W naszej rozmowie pojawi się i pasja do podróży, i nie zawsze oczywiste kulisy pracy badawczej, a także informacje o stażu w Instytucie Badań Polarnych i Morskich im. Alfreda Wegenera (AWI), które nieoczekiwanie przybliżyły moją Rozmówczynię do rejonów polarnych – wymarzonego w dzieciństwie kierunku geograficznego.

Daga Bożek: Z wykształcenia jesteś geologiem. Skąd taki wybór kierunku studiów? Kiedyś w przypadku kobiet to nie było oczywiste.

Ilona Sekudewicz: Pomysł ten narodził się u mnie już w dzieciństwie. Wychowałam się na wsi i od zawsze kochałam przyrodę. Nagminnie oglądałyśmy z moimi siostrami filmy przyrodnicze wyświetlane w niedziele w telewizji. Marzyłam wtedy, żeby kiedyś pojechać w rejony polarne i zobaczyć to wszystko na własne oczy. Do studiowania geologii zainspirował mnie również nauczyciel geografii w liceum. Mimo że studiowałam geologię, to zdecydowałam się też rozpocząć studia prawnicze. Ostatecznie rzuciłam prawo i zostałam na geologii.

D.B.: Dość odległe zainteresowania. (śmiech)

I.S.: Wybór prawa był spowodowany profilem klasy w liceum i tym, że moi znajomi wybierali ten kierunek ze względu na prestiż. Zrozumiałam jednak, że to geologia jest bliższa memu sercu.

D.B.: Czy wybór geologii był podyktowany marzeniem z dzieciństwa o dotarciu w rejony polarne?

I.S.: Bardziej wynikało to z ogólnej fascynacji przyrodą, górami i miłością do podróży z dala od utartych szlaków.

D.B.: O czym pisałaś pracę magisterską?

I.S.: Moja praca magisterska dotyczyła badań skał w Sudetach – hornblendytu w Bystrzycy Górnej. Obecnie realizuję doktorat w Instytucie Nauk Geologicznych Polskiej Akademii Nauk.

D.B.: Z tego, co wiem, w sferze Twoich zainteresowań badawczych znajdują się również izotopy promieniotwórcze.

I.S.: Tak, wykorzystuję je w mojej pracy doktorskiej. Badam głównie obieg radioaktywnego izotopu cezu Cs-137 w osadach jeziornych. Obecność tego izotopu w środowisku naturalnym na terenie Polski jest związana głównie z katastrofą w Czarnobylu.

D.B.: Dużo jest kobiet, które zajmują się podobną dziedziną badawczą w Polsce?

I.S.: Wydaje mi się, że jest kilka takich kobiet w Polsce, jak na przykład Pani dr Agata Zaborska z Instytutu Oceanologii PAN. Niestety nie poznałam jej osobiście, ale interesowałam się jej pracami naukowymi prowadzonymi w rejonach polarnych. Moje koleżanki z naszego laboratorium w ING PAN również wykorzystują w swojej pracy radioizotopy.

D.B.: Czy coraz więcej kobiet wybiera studia geologiczne?

I.S.: W moim roczniku na studiach była mniej więcej połowa kobiet. Mam wrażenie, że to jest całkiem sporo. Niestety nie wiem, jak ta sytuacja wygląda obecnie.

Lodowiec Nordenskjöld – Cumberland East Bay, Georgia Południowa, fot. Maja Leusch

D.B. W ING PAN wcześniej pracowała nasza obecna koleżanka z Instytutu Geofizyki PAN, prof. Monika Kusiak, która uczestniczyła w zeszłorocznej wyprawie do Oazy Bungera na Antarktydzie Wschodniej.

I.S.: Zgadza się! Udało mi się być na jednym z wykładów prof. Kusiak. Widziałam też wystawę, którą zorganizowaliście w Waszym instytucie poświęconą tej wyprawie.

D.B.: Skoro już rozmawiamy o Twoich zainteresowań badawczych, wiem również, że zajmowałaś się zagadnieniem mikroplastiku w Morzu Bałtyckim. Czy był to pojedynczy projekt, czy może jest jakoś powiązany z Twoimi innymi badaniami?

I.S.: Trochę przez przypadek trafiłam do tego projektu. Wzięłam udział w programie Pioneers into Practice: EIT Climate-KIC, w ramach którego miałam okazję wyjechać na miesięczny staż do Estonii. Był to mój pierwszy dłuższy staż zagraniczny, podczas którego brałam udział w rejsie po Bałtyku i uczestniczyłam w pracach badawczych dotyczących występowania mikroplastiku w wodzie oraz osadach w Morzu Bałtyckim. Po powrocie do Polski postanowiłam przeprowadzić badania pilotażowe na podstawie próbek wody i osadów pobranych z Wisły w rejonie Warszawy. Niestety ze względu na obowiązki związane z doktoratem nie udało mi się dalej kontynuować badań w tym temacie. Jednak samym mikroplastikiem nadal interesuję się z przyczyn prywatnych – kiedy uświadomiłam sobie, jak bardzo duże jest to zanieczyszczenie, staram się minimalizować korzystanie z plastiku w życiu codziennym. Nie wykluczam również podjęcia tego tematu badawczego ponownie w przyszłości.

D.B.: Niestety to jest dość palący problem…

I.S.: To prawda! Z tego względu od dawna interesuję się problemem zanieczyszczenia środowiska plastikiem, a także wspomnianymi wcześniej radioizotopami pochodzenia antropogenicznego, jak cezem Cs-137. Kiedyś myślałam o studiowaniu ochrony środowiska, ale wygrała geologia.

D.B.: I tu płynnie możemy przejść do rejsu badawczego na Georgię Południową, w którym uczestniczyłaś w ramach stażu w Instytucie Alfreda Wegenera w Bremerhaven.

I.S.: Mój udział w rejsie był również dziełem przypadku. Dowiedziałam się od znajomych, że biorą w nim udział prawie wszyscy pracownicy z mojej grupy badawczej w AWI. Zapytałam mojego opiekuna naukowego, czy znalazłoby się dla mnie miejsce. Nie było to łatwe, bo jako stażystka nie czułam, że mogłoby się to udać. Opłaciło się zapytać, ponieważ wpisano mnie na listę rezerwową. Sześć tygodni przed rejsem dowiedziałam się, że jadę. Udział w rejsie zawdzięczam uprzejmości instytutu, mojego opiekuna naukowego i szefowej grupy.

D.B.: I musiałaś w tym czasie wszystko zorganizować.

I.S.: Tak, na przykład okazało się, że mam nieważne szczepienie na tężec. Musiałam sporo spraw załatwić w krótkim czasie w Polsce. Czułam jednak w głębi duszy, że bardzo chcę jechać i zrobię wszystko, żeby to się udało. Było też sporo stresu w związku z sytuacją pandemiczną, bo było jasne, że jeśli u kogokolwiek wystąpią objawy choroby, nie ma szans na wyjazd.

D.B.: Jak przebiegały przygotowania przed wyjazdem? W końcu to był Twój pierwszy wyjazd w rejony subpolarne.

I.S.: To był chaos. (śmiech) Mało spałam w tamtym czasie. Musiałam nauczyć się wszystkich zasad, które obowiązywały przy tego typu wyjazdach i terminowo dostarczać dokumenty. Byłam jednak tak skupiona na celu, że nawet nie pamiętam zmęczenia. Entuzjastycznie podchodziłam do całego przedsięwzięcia. Bardzo dużo pomogli mi koleżanki i koledzy z instytutu; często dostawałam dokumenty po niemiecku do wypełnienia i myślę, że bez ich wsparcia to by się nie udało.

D.B.: Jak przebiegała Wasza podróż?

I.S.: Wyruszyliśmy autokarem z Bremerhaven do Frankfurtu i stamtąd mieliśmy lot do Santiago. To był mój pierwszy lot transatlantycki. W São Paulo przesiadaliśmy się na samolot do Santiago, a stamtąd do Punta Arenas.

D.B.: Rozumiem, że w Punta Arenas wsiadaliście na statek?

I.S.: Tak. Statek nie mógł zacumować w porcie, więc przetransportowano nas małymi łódkami, z których aby dostać się na statek, trzeba było się wspiąć się po drabince. To było dla mnie kolejne wyzwanie, zwłaszcza że były duże fale. Teraz wydaje mi się to błahostką, ale pierwsze wrażenie było inne.

D.B.: Co to był za statek?

I.S.: RV Polarstern.

D.B.: Czy przed wypłynięciem brałaś udział w szkoleniu, jak radzić sobie na statku?

I.S.: Otrzymaliśmy instrukcje, z którymi indywidualnie musieliśmy się zaznajomić. Później szkolenie było już na statku. Załoga bardzo dbała o nasze bezpieczeństwo, mieliśmy pełną asekurację.

D.B.: A czy miałaś chorobę morską?

I.S.: Niestety tak. O tym, że mam chorobę morską przekonałam się już w Estonii. Pocieszający był jednak fakt, że Polarstern jest wielkim statkiem i jest bardzo stabilny. Mieliśmy też szczęście do pogody – nasi poprzednicy mieli dużo gorsze warunki. Pomagały mi też lekarstwa na chorobę morską i regularne posiłki.

Lodowiec Nordenskjöld – Cumberland East Bay, Georgia Południowa, fot. Ilona Sekudewicz

D.B.: I pewnie byłaś bardzo senna. A w końcu byłaś w pracy i na pewno miałaś co robić. Czym się zajmowaliście?

I.S.: Mieliśmy ściśle określony harmonogram dnia, który był regulowany posiłkami. (śmiech) Ciekawe było dla mnie to, że trzeba było od początku zbudować swoje laboratorium. Kiedy wymieniają się załogi, każdy zespół zabiera sprzęt, a nowy musi wypakować swój z kontenerów i całość od nowa zaaranżować. Rejs z Punta Arenas do Georgii Południowej zajął nam jakieś pięć dni. W tym czasie musieliśmy stworzyć laboratoria, przetestować sprzęty. Okazało się, że część aparatury wymagała naprawy. Udało nam się jednak przygotować wszystko na czas.

D.B.: Jakie badania prowadziliście i czym Ty się zajmowałaś?

I.S.: Włączono mnie do badań, które prowadził mój opiekun naukowy, a który podczas tego rejsu zajmował się badaniem występowania radioizotopów, głównie radu i radonu, w wodzie w rejonie wyspy. Kiedy miałam wolną chwilę, pomagałam koleżankom i kolegom z innych zespołów w ich zajęciach. Dzięki temu bardzo się zżyliśmy i potem ciężko nam było się rozstać pod koniec rejsu. Czasami bywało tak, że stacje poboru próbek trafiały się w nocy. Dużym udogodnieniem była wewnętrzna strona internetowa, na której pojawiał się rozkład najbliższych stacji. Wymagało to jednak od nas uważności, aby być gotowym do pracy w danym momencie. Dobrym rozwiązaniem były też codzienne spotkania naukowe, które porządkowały naszą pracę i ułatwiały przepływ informacji. I co najważniejsze – zaczynały się od najświeższej prognozy pogody. (śmiech)

D.B.: Wasze badania prowadziliście głównie w rejonie Georgii Południowej?

I.S.: Tak, rejs się skupiał głównie wokół wyspy.

D.B.: Czemu one służą? Jaki jest ich cel?

I.S.: Głównym celem projektu było zbadanie źródeł oraz dróg transportu pierwiastków biogennych, jak np. żelaza, a także metanu oraz węgla w rejonie Georgii Południowej. Ja sama należałam do jednego małego zespołu w ramach całego projektu, a takich z kolei było dużo. W projekt byli zaangażowani m.in. biolodzy, oceanografowie, geolodzy, geochemicy…

D.B.: Jak rozumiem, ten projekt wynika ze zmian klimatycznych w tamtej części świata, skoro mowa o wpływie lodowców na mieszanie się wód.

I.S.: Tak, jak najbardziej. Projekt ten zakłada także zbadanie wpływu zmian klimatycznych na obecność pierwiastków biogennych czy też metanu w rejonie wyspy. Nasz zespół był elementem całej układanki i skupiał się na badaniu radioizotopów, które można wykorzystać jako tzw. geotracers, czyli wskaźniki np., mieszania się wód, czy też dopływu topniejącej wody z lodowca.

D.B.: Jak podsumowujesz swój udział w rejsie?

I.S.: Rejs ten obfitował w wiele wspaniałych momentów, ale bywały też trudniejsze chwile. Zdarzały się zmiany nocne, kiedy po kilku godzinach snu, trzeba było wstać na śniadanie i znowu wracać do pracy, a często była to praca fizyczna. Mimo to bardzo się cieszę, że tego doświadczyłam. Miałam trochę czasu na przemyślenie swoich różnych zachowań i wzmocniło to mój charakter. Czasem czułam się bardzo zmęczona, szczególnie kiedy warunki na morzu były trudne. Zmierzyłam się również z przebywaniem w zamkniętej przestrzeni na statku, której nie można było ot tak opuścić. Przy kiepskiej pogodzie zwykłe wyjście na pokład i zaczerpnięcie świeżego powietrza było problemem. Brakowało mi momentami bycia samej ze sobą, bo wszędzie byli ludzie. (śmiech)

D.B.: To taki przedsmak pracy w stacji polarnej, jeśli kiedyś będziesz rozważać taką opcję. (śmiech)

I.S.: Czasami o tym myślę! Tym bardziej cieszę się, że wzięłam udział w tym rejsie. Dzięki niemu zobaczyłam, że potrafię więcej, niż mi się wydaje. Nauczyłam się zmagać z trudnościami. Były często sytuacje, kiedy moi koledzy rozmawiali po niemiecku, którego nie znam, i musiałam sobie jakoś z tym poradzić. Nie miałam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać po polsku, łączność satelitarna była mocno ograniczona. Brak kontaktu z rodziną był kolejnym wyzwaniem.

D.B.: Myślę, że dobrze, że podkreśliłaś fizyczny aspekt, dość wymagający, pracy naukowej, bo osoby z zewnątrz zazwyczaj tego nie widzą. Zazdroszczą wyjazdu badawczego w egzotyczne miejsce, ale nie do końca zdają sobie sprawę, ile trudu się za tym kryje.

I.S.: Tak, choć nie chcę, aby to zabrzmiało, że narzekam. To był mój pierwszy rejs, więc siłą rzeczy moje odczucia z nim związane są dość silne. Ten wysiłek, o którym rozmawiamy, to normalna część pracy.

D.B.: Chciałam nawiązać jeszcze do projektu Polarniczki i książki. Wspominałaś, że kupiłaś ją przed rejsem i bardzo Ci pomogła.

I.S.: Na Twoją książkę natrafiłam tuż przed rejsem i czytałam ją w wolnych chwilach na statku. Zastanawiałam się wtedy, czy jestem we właściwym miejscu, bo jestem drobnej budowy i fizycznie nie jestem czasem tak efektywna jak moi koledzy. Jednak, kiedy czytałam o kobietach, które mimo trudności dawały sobie radę i dążyły do celu, to bardzo mi to pomagało. Czułam, że ja też daję sobie radę i jestem tam, gdzie powinnam być. Historie opowiedziane w Twojej książce pozwoliły mi sobie lepiej uświadomić, że kobiety radziły sobie w czasach, kiedy nie było tylu udogodnień, więc dlaczego ja teraz w zupełnie innych okolicznościach miałabym się poddać.

D.B.: Zwłaszcza że czasy się zmieniły na korzyść kobiet – zarówno sprzęt i ekwipunek jest bardziej dostosowany do naszych potrzeb, ale i pozycji pań w nauce już się tak nie deprecjonuje jak kiedyś.

I.S.: Niektóre historie były smutne, jak ta pani Anny Siedleckiej, która, choć również była badaczką, pozostawała w cieniu męża. Tym bardziej się cieszę, że teraz jest zupełnie inaczej i ja jako kobieta mogę wziąć udział w takim rejsie badawczym i nikt się nie zastanawia, czy powinnam to robić. Dlatego tym bardziej doceniam pracowników AWI i członków załogi statku, z których strony ani razu nie spotkały mnie zachowania dyskryminacyjne z powodu mojej płci.

D.B.: Na koniec chciałam Cię zapytać, czy udział w tym rejsie to przyczynek do dalszych Twoich badań w rejonach polarnych, czy to jeszcze za wcześnie na takie plany?

I.S.: Jeszcze chyba za wcześnie. (śmiech) Przede mną jeszcze ukończenie doktoratu. Oczywiście sercem pozostaję blisko rejonów polarnych i myślę, że los mi trochę pomaga w drodze do nich. To on sprawił, że z tylu różnych jednostek naukowych znalazłam się akurat w AWI i moje marzenia powoli zaczęły się urzeczywistniać.

D.B.: Trzymam zatem kciuki za Twój doktorat i bardzo dziękuję za rozmowę!

Zdjęcie w nagłówku: Grytviken – Georgia Południowa. fot., Rhiannon Jones


Ilona Sekudewicz ukończyła studia na Wydziale Geologii Uniwersytetu Warszawskiego na specjalizacji Geochemia, Mineralogia i Petrologia. Obecnie pracuje jako asystent oraz realizuje doktorat w trybie eksternistycznym w Instytucie Nauk Geologicznych Polskiej Akademii Nauk. Jej praca doktorska skupia się przede wszystkim na badaniu obiegu radioaktywnego izotopu cezu Cs-137 w środowisku jeziornym, ze szczególnym uwzględnieniem jezior antropogenicznych. Wzięła udział w programie Pioneers into Practice: EIT Climate-KIC, dzięki któremu miała okazję odbyć miesięczny staż na Uniwersytecie Technicznym w Tallinnie w Estonii. W ramach stażu uczestniczyła również w swoim pierwszym rejsie w celu zbadania zanieczyszczenia mikroplastikiem wody oraz osadów Morza Bałtyckiego w rejonie Estonii. W ramach stypendium im. Mieczysława Bekkera finansowanego przez NAWA odbyła także roczny staż w Instytucie Badań Polarnych i Morskich im. Alfreda Wegenera w Bremerhaven w Niemczech. Dzięki uprzejmości instytucji goszczącej uczestniczyła w ekspedycji naukowej w rejony wysypy subantarktycznej, Georgii Południowej, na statku badawczym RV Polarstern. Podczas ekspedycji była członkiem zespołu badającego występowanie naturalnych izotopów promieniotwórczych, głównie radonu i radu, w wodzie w rejonie wyspy. Od dzieciństwa pasjonuje się przyrodą oraz geologią, także regionów polarnych. Nie opuszcza jej nieodparta chęć poznawania świata. Bardzo interesuje się geochemią izotopów oraz wykorzystywaniem ich do badania rozmaitych procesów geologicznych. Prywatnie jest miłośniczką muzyki, żeglarstwa oraz dobrego kina.


Podoba Ci się projekt Polarniczki? Jeżeli uważasz, że warto go wspierać, zapraszam na profil projektu w serwisie Patronite. Dziękuję!

Projekt Polarniczki na Patronite.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *