7 zimowań i 62 lata razem – Krystyna i Lucjan Nowosielscy

21 lutego 2024 roku odbyło się uroczyste otwarcie Muzeum Badań Polarnych w Puławach. Po oficjalnych wystąpieniach Dyrektor Muzeum, Piotr Kondraciuk, zachęcił zebranych, aby zabrali głos – podzielili się wspomnieniem czy chcieli wyrazić podziękowania. W pewnym momencie jedna z obecnych na sali pań wstała i powiedziała: „Mam dla państwa prawdziwy eksponat polskiej historii polarnej. To mój mąż. Zimował aż siedem razy”. Wiedziałam, kto to jest i poczułam, że wreszcie przyszedł moment na spotkanie.

Państwo Krystyna i Lucjan Nowosielscy to małżeństwo z imponującym, 62-letnim stażem. Pani Krystyna, która zajmowała się domem i rodziną, pracowała również przez jakiś czas w szkole, a przez wiele lat wspierała polarną pasję swojego męża, mówi o sobie: „żona polarnika”. Tak opisała to we wspomnieniach, które zgodziła się opublikować na stronie projektu „Polarniczki”:

Żoną polarnika zostałam po 16 latach stażu małżeńskiego, posiadając już tytuł matki dwóch udanych synów – 9 letniego Michała i 7 letniego Marcina, będących owocem naszego związku. Jesienią 1978 roku, kiedy mój mąż wyruszył z III Polską Wyprawą Polarną do Antarktyki, otworzył się nowy rozdział w historii naszej rodziny. Przez kolejne 25 lat naszego życia witałam wraz z synami siedmiokrotnie mojego męża wracającego po rocznej nieobecności z polskich stacji badawczych na dalekim Południu i z „Polskiego Domu pod Biegunem” na Spitsbergenie.

Pan Lucjan z kolei, którego liczba zimowań stawia w kilkuosobowym gronie podobnych mu rekordzistów w środowisku polskich polarników, brał udział w całorocznych wyprawach do Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego (3. wyprawa, 1978–1979 i 7. wyprawa, 1984–1985) i Polskiej Stacji Polarnej Hornsund im. Stanisława Siedleckiego (13. wyprawa, 1990–1991; 16. wyprawa 1993–1994, 20. wyprawa, 1997–1998, 24. wyprawa, 2000–2001 i 25. wyprawa, 2002–2003), podczas których pełnił funkcję meteorologa. Był także kierownikiem dwóch ostatnich wypraw do Antarktyki.

Spotkanie na otwarciu Muzeum Badań Polarnych w Puławach, 21 lutego 2024

27 kwietnia 2024 roku, kilka miesięcy po naszym spotkaniu w Muzeum Badań Polarnych w Puławach, jechałam windą na ósme piętro bloku na warszawskiej Pradze-Południe. W korytarzu klatki schodowej przywitały mnie zdjęcia, poroża reniferów i inne polarne pamiątki na ścianach oraz uśmiechy Gospodarzy. Chwilę później już siedzieliśmy z filiżankami kawy na balkonie z widokiem na Park Skaryszewski, Stadion Narodowy i wyrysowany na chmurach zygzak wieżowców nieodległego Śródmieścia. Z takiej perspektywy duże miasto wydaje się spokojniejsze.

— Zimno czy ciepło mnie specjalnie nie mobilizowały. To były czasy, kiedy wszelkie wyjazdy poza żelazną kurtynę były bardzo trudne. Była to możliwość zobaczenia świata. Istotne były też dla mnie względy finansowe. Płace w instytucie były bardzo niskie i jakakolwiek perspektywa kupienia mebli czy spłaty mieszkania była poza wyobrażeniem. Wyjazd był konkretnym zastrzykiem finansowym. Koledzy po powrocie z wyprawy kupowali samochody – opowiada Pan Lucjan, kiedy pytam, co go ciągnęło w rejony polarne.

W swoich wypowiedziach jest metodyczny i oszczędny. Operuje konkretami. Emocji i barw naszej rozmowie nadaje Pani Krystyna, która dzieli się ze mną swoim światem pomiędzy słowami Pana Lucjana. Światem, który przez okres siedmiu zimowań był wypełniony codzienną krzątaniną, troską, drobnymi radościami, a czasem i westchnieniem, że może tam daleko byłoby spokojniej. I czekaniem.

— Myślę, że męża w tych wyprawach pociągała cisza i spokój. Jest typem introwertyka i tamta rzeczywistość była dla niego drugim domem. Słyszałam, że mąż bardzo się sprawdził na wyprawach i koledzy go doceniali. Oceniano go również jako dobrego kierownika wyprawy. To typ człowieka, który mało mówi, a dużo robi, a do tego ma bardzo duże umiejętności techniczne. Myślę, że to takie cechy, które się sprawdzają na wyprawie polarnej. Te wyjazdy to był dla nas test. Nie wiedziałam, jak mąż sobie poradzi, ale wiedziałam, że ja podołam – wspomina Pani Krystyna.

Raz przeżyła bardzo stresującą sytuację. Mąż był na Spitsbergenie, a tu nagle o ósmej wieczorem słychać krótki komunikat radiowy, że polarnik został zaatakowany przez niedźwiedzia. Pani Krystyna zaczęła wydzwaniać do Polskiego Radia, szukać źródła informacji. Nazajutrz komunikat się potwierdził – atak niedźwiedzia polarnego miał miejsce i dotyczył jej męża. Było to podczas dyżuru meteorologicznego.

— W okresie nocy polarnej wychodziło się na obserwacje meteorologiczne z tzw. „obstawą” – opowiada Pan Lucjan. – Był to kolega z bronią, który chronił meteorologa. Zazwyczaj był też pies, którego rolą była ochrona ludzi przed niedźwiedziami. W tamtej sytuacji pies wyczuł niedźwiedzia i pobiegł w jego stronę. Niedźwiedź najprawdopodobniej leżał, być może odpoczywał, za jedną z zasp i został obudzony. Do ogródka meteorologicznego, gdzie prowadziliśmy obserwacje, było kilkadziesiąt metrów, niedźwiedź zaskoczył nas tuż przy wyjściu ze stacji. Zaczął gonić psa, a ten chciał się schronić bliżej ludzi. Mój dyżurny był opiekunem psa, więc logiczne, że zwierzę szukało u niego ochrony. Niedźwiedź został zastrzelony na miejscu. Sporo było incydentów z niedźwiedziami, koledzy; którzy zimowali w Antarktyce, mówili, że te drapieżniki skutecznie odstraszają ich przed pracą w Arktyce.

Obecnie badania meteorologiczne w Polskiej Stacji Polarnej Hornsund wyglądają zupełnie inaczej. Wiele danych jest pozyskiwanych automatycznie. Dawniej meteorolog sam musiał odczytywać dane z przyrządów, wsadzić głowę do klatki meteorologicznej, więc był bardziej podatny na zagrożenia z zewnątrz.

— Kiedy jechałem na swoją czwartą czy piątą wyprawę akurat badał mnie Terelak. Powiedział mi wtedy, że nie jest mi potrzebny psycholog, ale psychiatra. Za dużo widocznie było tych wyjazdów – śmieje się Pan Lucjan.

Jan Felicjan Terelak, psycholog, spędził rok w Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego w ramach 3. wyprawy (1978–1978). Prowadził wówczas pionierskie badania związane z psychologicznymi aspektami pracy w izolowanym środowisku stacji polarnej. Swoje obserwacje zawarł w licznych publikacjach, np. Człowiek w sytuacjach ekstremalnych. Izolacja antarktyczna (pierwsze wydanie w 1982 roku) czy Syndrom zimowników antarktycznych. Perspektywa narracyjna (wyd. 2021). W 2019 roku ukazał się film dokumentalny Syndrom zimowników w reżyserii Piotra Jaworskiego o badaniach prowadzonych przez Terelaka i psychologicznych realiach zimowań w ramach pierwszych polskich wypraw do Antarktyki.

W dokumencie występują również Państwo Nowosielscy. Pani Krystyna jest jedyną kobietą, która wypowiada się w tym filmie. Podpisano ją jako „żona polarnika”.

— Faktycznie byłam jedyną z żon polarników, która wystąpiła w tym filmie. Nie wiem, jaki był powód, że nie pojawiły się inne kobiety, może mieszkały za daleko? A może stan zdrowia, wiek im na to nie pozwoliły. Szkoda tylko, że w tym filmie jest tak mało moich wypowiedzi, bo materiał, który został nagrany, był bardzo bogaty – wspomina Pani Krystyna.

Na moją uwagę, że wątek kobiecych opowieści o czekaniu i tęsknocie jest jedynie zamarkowany w historii polskiej polarystyki, bo ten temat był dość trudny i niewiele kobiet mogło w ogóle chcieć publicznie o nim mówić, Pani Krystyna dodaje:

— Nie mam problemu, żeby o tym opowiadać. Jestem człowiekiem, który nie zaprzecza rzeczywistości, jaka miała miejsce. Mogę się tylko wstydzić mówić o tym, co zrobiłam źle, czy wyrządziłam komuś krzywdę. Jestem szczera w tym, co mówię.

Syndrom zimowników był rozmaicie odbierany, wywoływał mieszane uczucia. Reżyser nie stronił w nim od tematów trudnych związanych z deprywacją seksualną polarników czy powszechnym wtedy piciem alkoholu na wyprawach.

— Zarówno grupa techniczna, jak i naukowa były zlepkiem ludzi z różnych środowisk. Dużo tam było wojskowych. Mówiąc ordynarnie – „tyłek i wóda” – to były główne tematy. Picie alkoholu było powszechne. Stąd przedstawienie tego w filmie zupełnie nie powinno szokować, gdyż było wycinkiem rzeczywistości. Oczywiście alkohol powodował konflikty. Badania prowadzone przez Terelaka były z punktu widzenia uczestników wyprawy denerwujące, było dużo formularzy, kwestionariuszy do wypełnienia. Ja o to nie miałem pretensji, ale koledzy już tak. Przy czym trzeba podkreślić, że każdy przed wyprawą podpisywał zgodę, że weźmie udział we wspomnianych badaniach i eksperymentach. Stąd właściwie trudno mieć pretensje – dodaje Pan Lucjan. W 7. wyprawie (1984–1985) do Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego, w której brał udział Pan Lucjan, uczestniczyło również małżeństwo naukowców – Anna i Edward Kołakowscy. Anna Kołakowska była pierwszą Polką, która pojechała na całoroczną wyprawę polarną.

— Do stacji polarnej jeździłem jak do swojego drugiego domu. Znałem wszystkie kąty, ścieżki. Zdecydowanie wolałem te wcześniejsze wyprawy, kiedy było trudniej. Później, kiedy już pojawiła się łączność satelitarna, to były zupełnie inne czasy. Poza tym na pierwszych wyprawach nie było kobiet —wspomina Pan Lucjan.

Kiedy pytam o zimowanie z Anną Kołakowską, odpowiada:

— Zdawałem sobie sprawę, że będą konflikty i oczywiście tak było. Czasami ich powód był bardzo błahy. Jednego kolegę denerwowało, dlaczego Kołakowscy mają osobne pokoje. Mogli mieć wspólny pokój, ale to była ich decyzja. Zimowników denerwowało również, że ona prasowała mężowi koszule. Wspólna łazienka też była problemem – kiedy Anna z niej korzystała, zamykała drzwi na klucz, mimo że były tam cztery umywalki. W tej chwili taki problem nie istnieje, bo stacja wygląda zupełnie inaczej. Wtedy nie było warunków, żeby kobiety zimowały.

— Z tej wyprawy mąż wysłał mi zdjęcie, na którym wyglądał bardzo przystojnie. Trzymał bukiecik fiołków (tu Pan Lucjan dodaje, że kwiaty pochodziły ze szklarni, jaka wtedy funkcjonowała na Stacji Arctowskiego), a obok niego babka z biustonoszem chyba trójką, blondynka. „Choroba,” — pomyślałam sobie — „przecież na wyprawie miało nie być żadnych kobiet!”. Postawiłam tę fotografię na półce, zastanawiałam się, skąd ta pani się tam wzięła. Potem się dowiedziałam, że na wyprawie nie była sama. Miałam wrażenie, że mąż z pewnym zdenerwowaniem mówił o niej, ale myślę, że to wynikało z ogólnej atmosfery, jaka panowała wtedy na stacji – dodaje Pani Krystyna.

— To było łatwe do wytłumaczenia. Na stacji było kilkunastu mężczyzn w wieku trzydziestu–czterdziestu lat, a tylko jeden z nich miał kobietę. Poza tym Anna miała pracować razem z Edwardem i razem prowadzić badania. Na stacji był kuter, którym pływali, żeby zebrać materiał do badań. I ona powinna pływać, żeby uczestniczyć w poborze tych prób. Tymczasem okazywało się, że często nie pływała, bo to było niezbyt bezpieczne, więc ktoś inny musiał się tym zajmować. Takie sytuacje też powodowały konflikty – uzupełnia Pan Lucjan.

Historię Anny Kołakowskiej o tym pamiętnym zimowaniu można obejrzeć w filmie dokumentalnym Polarniczki w reżyserii Kuby Witka z 2023 roku. Obraz uzupełnia opowieść z książki Polarniczki. Zdobywczynie podbiegunowego świata.

Pytam o powroty z zimowań. Przeskok między dwiema rzeczywistościami dla wielu bywał bolesny.

— Mąż bardzo szybko się przestawiał na normalną rzeczywistość po powrocie z wyprawy. Wiedział, gdzie co jest, nie miał problemu z adaptacją. To bycie w swoim świecie na pewno pomagało mu podczas wypraw polarnych, bo zabierał ze sobą element świata, który znał. I może dlatego te nasze rozstania na dłuższy czas były łatwiejsze – wspomina Pani Krystyna, a Pan Lucjan dodaje:

— Za każdym razem wracałem do swojej pracy w instytucie. Na czas nieobecności zastępował mnie kolega. W dwóch ostatnich wyprawach uczestniczyłem jako emeryt. Tak więc nie wracałem już do pracy, tylko do domu. Za każdym razem wracałem do uporządkowanej rzeczywistości.

Na zakończenie naszej rozmowy przypomina mi się rozmowa ze znajomym polarnikiem, Wiesławem Sienkiewiczem, który spędził łącznie siedem lat w rejonach polarnych, gdzie pracował jako mechanik. Zwykł mawiać: „Antarktyka nie chce się dzielić, trzeba być jej wiernym do końca”. Pytam Panią Krystynę, czy czuła się zazdrosna. O te uczucia Pana Lucjana wobec tamtej zimnej pustki.

— Zupełnie nie. Myślę, że to była bardziej przyziemna, ludzka zazdrość, kiedy słyszałam, że na stacji są inne kobiety, czy widziałam zdjęcia męża z innymi kobietami. Nie zakładałam złych sytuacji, ani nie podejrzewałam męża o nic złego, ale tego typu fotografie wywoływały u mnie odpowiednie emocje. Podobnie było z kartkami z życzeniami, które mąż dostawał po powrocie ze Stacji Arctowskiego. O samą ziemię nie byłam zazdrosna. O to, że jest mu tam dobrze, również nie byłam. Myślę, że introwertycy, którzy mają swój świat, nie zawsze ze wszystkim sobie radzą w tym świecie. Potrzebują jednak drugiego człowieka, mimo że nie zawsze zdają sobie z tego sprawę.

Zdjęcie w nagłówku: Kadr z filmu „Syndrom zimowników”


Podoba Ci się projekt Polarniczki? Jeżeli uważasz, że warto go wspierać, zapraszam na profil projektu w serwisie Patronite. Dziękuję!

Projekt Polarniczki na Patronite.pl

2 komentarze

  • Serdecznie pozdrawiam państwa Nowosielskich. My obchodziliśmy 62 rocznicę ślubu w lutym tego roku.
    Chcę sprostować że nie mogłam być na zdjęciu z biustonoszem, prawdopodobnie może to któraś a właściwie jedna z pań Brazylijek która wprowadziła taki inny styl na stacji w czasie ich krótkiego pobytu. Ja bardzo się starałam nie pokazywać swojej kobiecości . Myślę że Lucjan to potwierdzi. Podczas naszej wspólnej 8 wyprawy złamał nogę i zastępowałam go w tym czasie pomagając w pomiarach meteorologicznych.
    Nie wiedziałam że ma aż taki bogaty dorobek polarnych wypraw, serdecznie gratuluję ,życzę mu zdrowia a Państwu Nowosielskim jeszcze wielu wspólnych szczęśliwych lat wspólnego życia. Na pewno nie łatwo było być żoną takiego ciągle nieobecnego męża ale tym tęskniącym za żonami mężom było chyba jeszcze trudniej

  • I jeszcze jedna uwaga odnośnie pływania na kutrze. Grupa techniczna miała inne zajęcia i połowami kryla zajmowaliśmy się na zmianę Mąż Edward lub ja razem z kierownikiem wyprawy Ryszardem, który sterował kutrem, wyciągał włok itd. To były próby kryla potrzebne nam do badań i na pewno nie oczekiwałam aby ktoś mnie wyręczał

Dodaj komentarz