#1 Zapiski z notatnika – Marta Żmuda

– Marzeniami jestem w Hornsundzie. Nie mogę się od tego uwolnić i cały czas chciałabym tam wrócić. Śmieję się, że to będzie pewnie na emeryturze, gdy moje dzieci będą w pełni dorosłe. Wszystkim, gdy mnie pytają: „Czy jeszcze raz byś pojechała?”, odpowiadam – „Oczywiście, że tak!” – tak swoje polarne wspomnienia rozpoczęła Marta Żmuda (nazwisko panieńskie Bania), jedna z bohaterek książki „Polarniczki. Zdobywczynie podbiegunowego świata”, z którą rozmawiałam we wrześniu 2020 roku.

W tym roku mija dziesięć lat od momentu, kiedy Marta pojawiła się na Spitsbergenie, gdzie w Polskiej Stacji Polarnej Hornsund zimowała w ramach 34 Wyprawy IGF PAN i pracowała na stanowisku meteorologa. Oprócz tego opiekowała się stacyjnymi psami, sprawowała opiekę nad ambulatorium i pełniła obowiązki asystentki terenowej.

Aktualnie jest mamą dwóch chłopców i pracuje w Stacji Hydrologiczno-Meteorologicznej IMGW PIB w Gorzowie Wielkopolskim. A że na Spitsbergen wraca myślami nie raz, podzieliła się ze mną zapiskami ze swojego zimowania. Przesłanym materiałom towarzyszył dopisek: „Kiedy to czytam, jest mi dziwnie. Chętnie bym tam wróciła; ciekawie się odbierało tamtą inną rzeczywistość”.

Zapraszam Was do lektury wspomnień Marty.

Gumowce na lodowce…

Czy gumowiec (tzw. kalosz, choć bardziej profesjonalny, bo odporny na niskie temperatury z wkładką docieplającą) jest dobry na lodowiec? To pytanie zawsze zadają sobie osoby skłonne się wybrać w takim obuwiu na wyprawę lodowcową. Mogłoby się wydawać, że nikt nie skusi się na taki wybór. Jednak są śmiałkowie, którzy podejmują wyzwanie i skaczą w nich nawet przez szczeliny. Pozwolę sobie tutaj zacytować jednego z polarników 32. Wyprawy: „Gumiak to podstawa polarnictwa“. Otóż można by się tu spierać, choć może trochę prawdy też w tym jest;) O wiele bezpieczniej i bardziej wygodnie jest wybrać się jednak w trekach!

Chodzenie i jazda skuterem po lodowcu to wielka frajda, a zarazem wyzwanie. Można tam też pokonywać swoje słabości – mi trochę się to udało podczas przeskoków przez szczeliny, które robiły naprawdę wielkie wrażenie, zwłaszcza gdy się ich nigdy wcześniej nie widziało na własne oczy, tylko w filmach. Skupienie i podejmowanie właściwych decyzji to bardzo ważny element.

Kiedy jest dobra pogoda, to sama przyjemność wykonywać prace na lodowcu lub udać się tam w celach wycieczkowych. Na lodowcu wszystko dzieje się dynamicznie, świeci słońce, a za chwilę napływa znad morza lub spływa z góry tak gęsta mgła, że nic nie widać na kilka metrów. Wtedy GPS to podstawa. Jeżeli traci się punkty odniesienia i nie wiadomo, w którą stronę iść, to należy poruszać się tylko za pomocą GPS-a, bo na tzw. czuja można szybko się pogubić. Piszę to jako mało doświadczony w tej dziedzinie osobnik, ale kilka wyjść na lodowiec uczy bardzo szybko, jak się zachować, czego unikać, co zabierać ze sobą, żeby ułatwić sobie życie.

Znów nudna, ale bardzo ważna kwestia bezpieczeństwa. Trzeba zwracać uwagę na osoby, z którymi jest się na lodowcu. Kontrolować, czy wszyscy są, czy każdy daje radę, czy nie potrzebuje pomocy. Pełna kontrola. Nawet gdy się jedzie na skuterach, nie można sobie pojechać szybciej i zostawić kogoś całkiem z tyłu lub co gorsza stracić go z oczu.

Jest wicher, jest moc

Polska Stacja Polarna Hornsund ma specyficzną strukturę prędkości i kierunków wiatru. Powodowane jest to bardzo silnym wpływem warunków lokalnych, do których należy zaliczyć położenie stacji względem głównych elementów rzeźby terenu, a także charakteru rozczłonkowania linii brzegowej. Obserwuje się tutaj najczęściej wiatry wschodnie wiejące wzdłuż osi fiordu. Dlaczego tak się dzieje i dlaczego występują w tym rejonie silne wiatry?

Niewiadomą można wyjaśnić w następujący sposób. Styszyńska i Marsz w swojej książce Klimat rejonu Polskiej Stacji Polarnej w Hornsundzie nazywają to zjawisko „kanalizacją” przepływu powietrza, jaka zachodzi zgodnie z dłuższą osią fiordu. Chodzi o to, że fiord Hornsund otoczony jest wysokimi górami i lodowym plateau ze spływającymi z nich lodowcami. Taki układ terenu umożliwia powietrzu zalegającemu nad szczytami ulegać szybkiemu wychłodzeniu, dzięki temu rozpoczyna się szybki spływ w dół. Spadające do fiordu powietrze tworzy silny wiatr wiejący wzdłuż osi zatoki. Nie jest to jedyna przyczyna kształtująca silne wiatry w tym rejonie, ale chyba najważniejsza. Do modyfikacji struktury kierunkowej wiatrów w Hornsundzie przyczyniają się również zlokalizowane na północ od stacji pasma górskie: Ariekammen, Sofiekammen, Skoddefjellet, Rotjesfjellet. Masyw Ariekammen bezpośrednio blokuje wiatr z kierunku północnego. Taka orografia terenu ma spory wpływ na wzrost prędkości i porywistości wiatru.

To nakreślenie tematu w bardzo telegraficznym skrócie. A teraz jak zwykły śmiertelnik odbiera zjawisko silnego wiatru w terenie.

Odkładając mądrości naukowe na bok, 7 września 2011 roku po śniadaniu wyszliśmy w teren. Celem naszym było poczynienie „badactwa” na lodowcu Arie (Ariebreen). Jest to dolina zawieszona z cyrkiem lodowcowym, zaliczana do masywu Skoddefjellet. Może wyprawa nieprzemyślana, ale takie czasami wychodzą najlepiej. Wiatr w trakcie wymarszu ze stacji wiał ze średnią prędkością 12-14 m/s, w porywach osiągał ponad 20 m/s. Padał deszcz, ale świeciło również słońce, udawało mu się przedzierać na dłuższe chwile przez rozmaite rodzaje chmur, jakie wtedy przemykały po niebie z nieprawdopodobną prędkością. Zwłaszcza te z piętra niskiego gnały, jakby czegoś się bały… Droga do doliny Arie (Ariedalen) przebiegała bez większych emocji, porywy wiatru i prędkość była podobna do tych, które towarzyszyły nam przy wyjściu ze stacji. Czasem nawet udawało się, przechodząc między skałami, natrafić na chwilę ciszy. Nie wiedzieliśmy jeszcze, co nas czeka dalej…

W Ariedalen przywitała nas tęcza, nieziemskie zjawisko optyczne – przyroda potrafi rozpieszczać. Oczywiście była chwila przerwy na zdjęcia i trzeba było nacieszyć oko tym widokiem. Co jakiś czas odczuć się dało większy niż wcześniej poryw wiatru, ale nie zrażaliśmy się tym. Kontynuowaliśmy naszą wyprawę, szliśmy w końcu w konkretnym celu. Emocje zaczęły wzrastać w miarę zbliżania się do moreny lodowca Arie. Z prognozy, którą wcześniej sprawdziliśmy, wynikało, że wiatr ma się jeszcze o kilka metrów na sekundę nasilić i tak też było. Dodatkowo to, o czym w części mądrości pisałam, można było liczyć na wiatr spływający ze stoku, z siłą sporo większą niż w rejonie stacji. Przejście przez morenę to niesamowite przeżycie w takich warunkach. Szliśmy wtedy pod wiatr, deszcz moczył nas regularnie, ale w mgnieniu oka nasze ubrania stawały się suche przez nieocenioną siłę wiatru. Czytając to, o czym za chwilę napiszę, można mieć problemy z odczuciem – co przeżywaliśmy, będąc tam. Można to sobie wyobrazić lepiej lub gorzej…

Idziesz po kamieniach, mniejszych lub większych, musisz wspiąć się w górę, później przejść nieco w dół, żeby wyjść znów do góry. Następnie na chwilową prostą, po której płyną strumienie wody roztopowej z lodowca, i przejść między nimi, żeby dostać się na lodowiec. W warunkach dobrej pogody – normalne. Jednak, gdy wieje wiatr z taką siłą, że stawianie każdego kroku sprawia niezwykłą trudność, to niesamowita zabawa dla takich jak my. Dla innych wyjście w teren to czysta głupota. Otóż szliśmy moreną pod lodowiec; wiatr mógł z nami robić, co chciał: pchał na boki, cofał, zrywał worki ochronne przed deszczem z plecaków; czasem należało się zatrzymać, przeczekać moment największego porywu, żeby nie wylądować na kamieniach. To, co dzieje się z człowiekiem w środku, jest nie do opisania. Wewnętrzna radość rozrywa każdy milimetr ciała. Jesteś Ty i niezwykła moc przyrody, której sam stawiasz czoło i z pokorą podziwiasz. Uśmiech z twarzy nie znika.

Chwilami wiatr słabł, wtedy można było słuchać, jak huczy w wyższych partiach gór – ta moc..! I kolejna tęcza nad lodowcem! Szliśmy na lodowiec z rakami w plecakach – nie było mowy o poruszaniu się na lodowcu bez nich. Gdy pokonaliśmy morenę i podeszliśmy pod lodowiec, udało nam się wdrapać do pierwszej tyczki*. Tam siła wiatru była już taka, że o wyciągnięciu raków z plecaka z rozsądkiem należało zapomnieć i podjąć decyzję o powrocie – ryzykować należy z głową na karku. Wracając, szliśmy z wiatrem, a może lepiej nazwać to – lecieliśmy z wiatrem. Wystarczyło rozłożyć ręce, żeby poczuć, jakim małym i słabym ziarenkiem w przyrodzie jest człowiek…

Naładowani pozytywną energią wróciliśmy do stacji.

* Chodzi o tzw. tyczki ablacyjne, które są wtopione w powierzchnię lodowca. Dzięki nim można mierzyć, z jaką prędkością lodowiec się porusza.


Zdjęcia pochodzą z archiwum prywatnego Marty Żmudy

Marta Żmuda jest jedną z bohaterek książki „Polarniczki. Zdobywczynie podbiegunowego świata”.


Podoba Ci się projekt Polarniczki? Jeżeli uważasz, że warto go wspierać, zapraszam na profil projektu w serwisie Patronite. Dziękuję!

Projekt Polarniczki na Patronite.pl

4 odpowiedzi na “#1 Zapiski z notatnika – Marta Żmuda”

  1. Tekst bardzo ciekawy i bohaterka rozmowy też, ale nie popieram chodzenia po lodowcu w gumowcach. Do Arie jest blisko, warto zabrać wibramy. Po co skręcać nóżki.

  2. Moim obuwiem podstawowym w terenie nie był gumowiec, w vibramie też można skręcić nóżkę, dlatego uważam, że każdy powinien dopasować swoje ubranie terenowe do swojego komfortu, tylko nie szpilki 😉

Skomentuj Łukasz Gryglicki Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *